środa, 31 lipca 2013

Czesanie i zgrzeblenie - a przędzenie worsted i woolen

czyli o dwóch sposobach przygotowania wełny, i przędzenia tejże


Współczesna prządka styka się z reguły z wełną pod dwiema postaciami: albo surowego runa prosto z owcy, albo gotowej przemysłowej czesanki w długich pasmach. A co dzieje się "pomiędzy"? I jak to niegdyś wyglądało?

1. Najprostszą metodą jest to, co anglojęzyczni nazywają "spinning from the lock". Z polskich prób nazwania tej metody najbardziej przemawia do mnie "przędzenie w runie". Po prostu bierzemy płat owczego runa, i nie czesząc, nie rozbijając naturalnego układu włosów, zabieramy się do przędzenia. Przedtem można najwyżej nieco rozluźnić go w palcach i wybrać roślinne zanieczyszczenia. Jedyna selekcja i porządkowanie włosa, jakie przy niej ma miejsce, to sortowanie przy wybieraniu płatów runa. Prawie zawsze używa się tu wełny surowej, niepranej - w naturalnym tłuszczu.
Jak się rzekło, jest to metoda najprostsza i najprymitywniejsza - co nie znaczy, by produkt musiał być niskiej jakości. Włosy w runie są naturalnie równoległe, jak w dobrze przygotowanej czesance. Pominięcie obróbki wstępnej sprawia, że nie mają okazji ulec zerwaniu i przetarciu, a więc przędza może być gładsza i mocniejsza, dobrze nadająca się na osnowę tkacką.
Z drugiej strony, wymaga naprawdę dobrego surowca. Wełna brudna, zlepiona błotem i kałem, bądź częściowo sfilcowana, nie nadaje się do przędzenia bez obróbki. Obecność luźnych ziaren piasku także bardzo utrudnia przędzenie i pogarsza jakość otrzymanej przędzy. Usunięcie rozdrobnionych zanieczyszczeń roślinnych także nie jest możliwe bez rozbijania struktury runa. Stąd zdarzało się, że po strzyży owiec dokonywano selekcji runa, i najlepsze fragmenty przeznaczano do przędzenia bez obróbki, a resztę oddawano do prania i gręplowania (informacja od starszych prządek, okres przed i tuż po II wojnie).
W średniowiecznej ikonografii trudno znaleźć potwierdzenie stosowania tej metody - widzi się tam na ogół wełnę czesaną lub zgrzebloną. Ale trzeba pamiętać, że jest to metoda przerobu "niewyspecjalizowanego" - a więc głównie wiejskich kobiet, przerabiających małe ilości wełny, niekoniecznie wyrównanej i jednolitej, zwykle z owiec prymitywnych, a więc o mocnym zróżnicowaniu charakteru włosa w różnych partiach runa.

2. Kolejna metoda to czesanie (ang. combing) - technika polegająca na przeciąganiu pasemek wełny przez zęby grzebienia. W ten sposób włosy runa zostają ułożone równolegle, pozbawione tych najkrótszych, oraz zanieczyszczeń roślinnych. Można to robić, trzymając pęczek runa z jednego końca, i przeciągając przez grzebień, ale metodą skuteczniejszą, wydajniejszą, chroniącą rozczesaną wełnę przed ponownym sprasowaniem w dłoni (a dłoń przed stalowymi zębami) jest wykorzystanie dwóch grzebieni, prostopadłych do siebie. W jednym, nieruchowym, osadzone jest runo do przeczesania - drugim stopniowo przeciągamy je przez zęby. Wreszcie wełna znajdzie się na grzebieniu ruchomym, na pierwszym pozostaną tylko włosy bardzo krótkie, splątane nie do odzyskania, oraz zanieczyszczenia roślinne. Większość tych ostatnich zresztą podczas czesania po prostu się osypie.
                                      Cunrad kemmer - czyli "Konrad czesacz", zm. 1414                                                       http://www.nuernberger-hausbuecher.de/75-Amb-2-317-28-v




3. Narzędziem szybszym i wydajniejszym od grzebienia jest zgrzebło, zwane też z niemiecka gręplą - w najprostszej wersji deseczka gęsto nabita drobnymi zębami. O ile grzebień pracuje tylko jedną bądź dwiema liniami zębów, to grępla - całą powierzchnią.
Ta większa wydajność ma jednak swoją cenę. Grępla nie oddziela krótkich włosów i zanieczyszczeń roślinnych, pozostają one w wełnie.  Może wręcz służyć jako narzędzie "fałszerskie" - pozwala skutecznie mieszać różne gatunki wełny, na przykład wełnę dłuższą z bardzo krótką, zbyt krótką, by z niej samodzielnie stworzyć przędzę. Taką mieszaninę prząść można - dłuższe włosy posłużą w niej jako element nośny, a skręcone z nimi krótsze "dodadzą objętości" przędzy. Nić taka jednak będzie podatna na zrywanie, a wykonana z niej tkanina będzie gubić włosy, kłaczyć się i łatwo przecierać za sprawą wychodzących z niej zbyt krótkich włókien.
Dlatego w sukiennictwie przyjętą praktyką było wykorzystywanie wełny zgrzeblonej do przędzy wątkowej, podczas gdy przędzę osnowową wykonywano z wełny czesanej. Wątek nie był poddawany obciążeniu podczas tkania, a w trakcie folowania tkaniny krótkie włosy zostawały w niej uwięzione na trwałe za sprawą filcowania. Wychodzące końce, po postrzyganiu, tworzyły tak pożądany kutner.
                                                    Bernhardt peuschel  (zm 1561)                                                                     http://www.nuernberger-hausbuecher.de/75-Amb-2-317b-13-r
Oprócz kompletu grępli (ruchomej w ręku rzemieślnika i nieruchomej na stole) można zobaczyć pod stołem czółenka tkackie, i zgrzebło draperskie do wykańczania sukna, wykonane z główek szczeci sukienniczej  (Dispacus sativus a. Dispacus fullonum ).

Czy wełna zgrzeblona dziś występuje? Jak najbardziej, choć oferta sklepów dla filcowników i prządek sugerowałby coś innego - nieodmiennie oferują one "czesankę". W rzeczywistości jednak przemysł jak najbardziej przerabia wełnę systemem zgrzebnym - tylko do tych sklepów jakoś ona nie trafia... A jeśli nawet trafia, to nieodmiennie jest nazywana także "czesanką" - jako uniwersalny termin na określenie tego, co przestało już być runem, a nie stało się jeszcze przędzą czy filcem.

Źródło zdjęć: www.poltops.pl
Na górnym zdjęciu widać czesankę, na dolnym - wełnę zgrzebloną. Można zauważyć w niej w niej włosy krótsze, skręcone, nierównoległe do pasma taśmy, oraz pojedyncze włosy kempowe (wyraźnie grubsze i niewybarwione, odbijające od barwionej  rudej taśmy).

Warto dodać, że wełna zgrzeblona zdecydowanie łatwiej się filcuje - krzyżujące się i biegnące pod różnymi kątami włosy łatwiej się wiążą, krótsze włosy w filcu nie są problemem, wręcz dobrze wypełniają przestrzenie między dłuższymi. Biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że historycznie wartościowa czesanka była rezerwowana na przędzę osnowową, słusznym byłoby wybieranie do filcowania wełny zgrzeblonej, a nie czesankowej.

Czesanka i wełna zgrzeblona były nie tylko rozmaicie przygotowywane, ale i przędzione. Dziś jest to o tyle, trudniejsze, że jeśli korzystamy z wełny przemysłowej i tylko ręcznie ją przędziemy, to i jedną, i drugą otrzymujemy w podobnej, długiej i szerokiej taśmie, która do przędzenia dzieli się na cieńsze, i jeszcze cieniej rozciąga. Historycznie wyglądało to inaczej. Z czesanki tworzono taśmę, ale na bieżąco, wysnuwając ją z "pęczka", i chwytając przy tym za końce włosów. Kierunek snucia nici był równoległy do włosa (i taki też pozostał). Takie przędzenie, z użyciem wełny czesankowej i wysnuwaniem przędzy równolegle do włosa, znane jest jako worsted spinning.

Ręczne zgrzeblenie daje wełnę nie w taśmie, lecz w płatach. Prostą metodą zdjęcia takiego płata ze zgrzebła jest zrolowanie go z tegoż powierzchni. W rezultacie otrzymujemy rulon, z angielska zwany rolag, który następnie rozciąga się w nić snując prostopadle do włosa. W języku angielskim taki sposób przędzenia to woolen spinning.
Krzyżujące się włosy, których prządka nie ściska podczas przędzenia, zachowują pomiędzy sobą więcej powietrza, a to ono decyduje o właściwościach izolacyjnych tkaniny. "Puchata" przędza nie tylko jest cieplejsza, ale łatwiej tworzy zwartą tkaninę (a powietrze izoluje... ale nie jako "dziury" pomiędzy nitkami tkaniny luźnej jak sito), zwłaszcza jeśli po utkaniu poddamy ją procesowi folowania.

Oto schemat....


 ... i zdjęcie.
Na górze - pasmo czesanki przędzione sposobem worsted, na dole rulonik wełny zgrzeblonej przędziony sposobem woolen

Ze względu na nadawanie tkaninie lepszych właściwości izolacyjnych przędza zgrzebna typu woolen była preferowana jako surowiec na wątek tkacki do sukna - wątek, ponieważ tam jej mniejsza wytrzymałość mechaniczna nie była problemem. Często znajdowała też zastosowanie w wyrobach igłowych i dziewiarskich. Przędza czesankowa typu worsted służyła na osnowę, całość lekkich tkanin niefolowanych, oraz do wyrobu pasmanterii (krajek itp), oczywiście też jako nić do szycia bądź haftowania.

Piszę "przędza czesankowa typu worsted", "przędza zgrzebna typu woolen". Czy te typy się ze sobą pokrywały?

Wełna zgrzebna to carded wool, przędza czesankowa - combed wool. Jednak język polski nie ma rodzimych nazw na określenie dwóch wspomnianych sposobów przędzenia - a ponieważ wełnę czesankową przędziono zwykle systemem  worsted, a zgrzebną - woolen, więc zostały one ze sobą utożsamione, do tego stopnia, że "worsted wool" bywa zwykle tłumaczone jako "wełna czesankowa".
Trzeba jednak pamiętać, że oryginalnie polskie terminy "zgrzebny" i czesankowy" odnoszą się do etapu obróbki wstępnej wełny, zaś angielskie "woolen" i "worsted" do samego przędzenia.  Można prząść czesankę chwytając w środku pasma, tak, by ją nieco "poplątać" i uzyskać produkt w typie woolen, można prząść wełnę zgrzebloną prostopadle do kierunku włosa, i uzyskać przędzę zbliżoną do worsted.
A czasem coś tak bardzo pośrodku, że niesposób określić, co to właściwie za typ.

I wcale nie będzie to dyskwalifikować takiej przędzy - ani użytkowo, ani historycznie. Bo i historycznie spora część przędz lokowała się gdzieś pomiędzy tymi dwoma typami, albo i poza nimi - choćby przędza z runa rozskubywanego ręcznie. Warto jednak mieć świadomość tej różnicy - czasem po to, by nie dziwić się, że piękna wełna zgrzebna nijak nie chce współpracować jako nić do szycia, bo zahacza się  w tkaninie, i co chwilę zrywa. Czasem po to, aby się nie frustrować, że zamiast ciepłej igłowej czapki z wysokogatunkowej przędzy "worsted wool 100%" wyszła przewiewna siatka na motyle. A czasem dla czystej satysfakcji. 


wtorek, 23 lipca 2013

"Tani len"...?

Tekst na podstawie: 

Bo Ejstrud: From Flax to Linen. Experiments with flax at Ribe Viking Centre  

Próba rekonstrukcji koszuli z Viborga


Nie będę ukrywać - do tego tekstu zainspirował mnie Fiolnir, a dokładniej jego tekst kwestionujący używanie przeszywanic we wczesnym średniowieczu (polecam!). Skupił się w nim na źródłach - a raczej ich braku, i na aspekcie praktycznym, ale wspomniał też o argumencie "bo zbroja z materiału była tania", oczywiście po to, by go obalić.

Zajmując się od paru ładnych lat tekstyliami, zarówno teoretycznie, jak i praktycznie, mogę powiedzieć to samo: tekstylia nie były tanie. Obecne ceny sklepowe nie dają żadnego pojęcia o historycznej wartości i nakładzie pracy. Można by sądzić, że lepszym wyznacznikiem będą ceny wełen ręcznie tkanych, oferowanych przez kilku sprzedawców rekonstruktorom historycznym i ludowym. Zaznaczam - dotyczy to tkanin wełnianych. Lny ręcznie przędzione i tkane, w jakie czasem można się zaopatrzyć w Polsce, to bez wyjątku relikty "lepszych czasów", utkane w innej epoce, w innych realiach ekonomicznych i przez osoby myślące jeszcze innymi kategoriami, niż dziś. Zaś co do dziś oferowanych wełen ręcznie tkanych, są one:
1. Wykonane z czesanki przygotowanej maszynowo
2. Przędzione na kołowrotkach konstrukcji XIX-wiecznej
3. Tkane na krośnie poziomym
Nie piszę tego, by dyskredytować ich "koszerność" - jako prządka nie widzę różnicy właściwości między przędzą dobrze wykonaną na wrzecionie, i na kołowrotku. Ale już na tym jednym, najbardziej pracochłonnym etapie jest to około sześciokrotna oszczędność czasu (dane za J.Munro, moja praktyka nie jest z nimi sprzeczna - wszystkie prządki zapraszam do dzielenia się swoimi doświadczeniami).

A jak to wygląda, gdy musimy wziąć pod uwagę:
1. Ręczną obróbkę włókna
2. Przędzenie na wrzecionie
3. Tkanie na krośnie pionowym?
Sama nie czuję się na siłach odpowiedzieć sobie na to pytanie - może na emeryturze, jeśli niebiosa pozwolą zachować sprawność ręki i umysłu.... Małe próbki, na jakie ewentualnie mogłabym sobie pozwolić, nie dają dobrych informacji - z jednej strony, na godzinę pracy można sprężyć się do tempa nieosiągalnego w dłuższej perspektywie. Z drugiej, dopiero długotrwała powtarzalność czynności daje odpowiednią praktykę. Sama przędę na kołowrotku, wrzecionem umiem się posłużyć na poziomie dość podstawowym, i nie czuję się przy chęciach poświęcać mu... no właśnie, dalej w tekście okaże się, ile czasu...

Dlatego z wielkim zainteresowaniem przeczytałam tekst From Flax to Linen. Experiments with flax at Ribe Viking Centre pod redakcją prof. Bo Ejstrud (autorzy:  Bo Ejstrud, Stina Andresen, Amanda Appel, Sara Gjerlevsen, Birgit Thomsen). Jego przedmiotem jest archeologia doświadczalna w najlepszym wydaniu: próba rekonstrukcji całości procesu wykonania znanej koszuli z Viborga.  Eksperyment został przeprowadzony w Ribe pod nadzorem naukowców z Uniwersytetu Południowej Danii w roku 2010.

Zgodnie z wykrojem, jaki proponuje  M. Fentz (En hørskjorte fra 1000-årenes Viborg, 1988) założono, że jej wykonanie wymaga płatu lnu o długości 2,36 m i szerokości 95 cm - łącznie 2,242 metra kwadratowego.



Od początki założeniem projektu nie było całościowe wykonanie wszystkich etapów (od pola lnu do gotowej koszuli z tego samego surowca), lecz raczej stworzenie reprezentatywnych próbek dla każdego etapu, tak, aby możliwa była ocena całkowitego wkładu pracy i czasu.
Teren przygotowany pod uprawę i obsiany lnem miał powierzchnię 56,3 m2. Orka została wykonana ciągnikiem, jednak czas potrzebny do uprawy ziemi oszacowano według możliwości zaprzęgu wołów (posiadanego i używanego przez Centrum podczas innych prac).
Na jednym z czterech pasków poletka doświadczalnego zastosowano sztuczny nawóz azotowy, resztę nawieziono tylko obornikiem. Nie używano żadnych insektycydów ani herbicydów, odchwaszczając len ręcznie. Poletko dało 54.5 kg słomy lnianej.
Len został dosuszony na kozłach, i odziarniony na grzebieniu. Po tych etapach pozostało 25.6 kg suchej słomy - wynik porównywalny z danymi dla XVIII i XIX wieku (odpowiednio ze Szkocji i Irlandii), prawdopodobnie wysoki, ale w granicach możliwości dla wczesnego średniowiecza. Natomiast jakość włókna była niezadowalająca - w części nawiezionej sztucznie praktycznie nie do wykorzystania, w pozostałych także poniżej wymagań rekonstrukcji tej koszuli. Poletko zostało użyźnione zbyt mocno, ponadto pogoda w roku 2010 była niesprzyjająca - obfite deszcze późnym latem. Dlatego dalej w projekcie używano głównie słomy lnianej zebranej w Centrum w latach wcześniejszych - 2008 i 2009.

Część słomy lnianej poddano roszeniu, część moczeniu, jednak w późniejszej przeróbce wykorzystano tylko len roszony (ograniczenia czasowe). Po roszeniu len wysuszono na 3 sposoby: w słońcu, w chacie przy piecu, i na rozłożony prętach nad jamą do suszenia lnu, w której rozpalony był niewielki ogień. Trzecia metoda okazała się zdecydowanie najlepsza.

Po wysuszeniu przystąpiono do międlenia słomy, z wykorzystaniem drewnianych bijaków oraz międlicy (wobec braku znalezisk z epoki opartej na późniejszych wzorach). Międlica okazała się znacznie bardziej efektywna, tak pod względem wydajności, jak i jakości otrzymanego włókna. Nieefektywność samego bijaka była tak duża, że dała podstawy do zakwestionowania jego użycia - przynajmniej jako samodzielnego narzędzia. Międleniu poddano łącznie 8 kg 333g słomy, otrzymując 2 kg produktu. Prowadzący eksperyment zauważyli, że czas poświęcany na międlenie takiej samej porcji lnu wydłużał się przy kolejnych porcjach - oznaka, że poznając lepiej pracę, wykonywali ją dokładniej, niż na początku.

Zmiędloną słomę oczyszczono przez "oskrobywanie" drewnianym nożem na desce. Można to robić też przez trzepanie. Po oczyszczeniu z 2 kg otrzymano 1,533 g.

Do czesania użyto grzebienia będącego repliką znaleziska z Århus Søndervold (X wiek), często opisywanego jako grzebień do wełny. Prowadzący eksperyment założyli, że był to grzebień do lnu, a nie wełny. (W mojej ocenie całe rozróżnienie na "grzebień do lnu" i "grzebień do wełny" może być jak najbardziej współczesnym, a w każdym razie datującym się dopiero od późnego średniowiecza - w X wieku to samo narzędzie mogło jak najbardziej służyć do obu tych surowców).
Oprócz lnu przetworzonego na poprzednich etapach, użyto do czesania także zakupionego lnu trzepanego przetworzonego przemysłowo, jako surowca do treningu i materiału porównawczego
Z 1,067 g lnu własnego po czesaniu otrzymano 492 g lnu czesanego. Reszta to nie w całości odpad - wyczesane krótsze włókna, nie nadające się na replikę koszuli, wciąż mogą być wykorzystane do przędzenia i wykonania grubszych tkanin. Wreszcie paździerze okazały się bardzo dobrym substytutem hubki.

Koszula z Viborga została wykonana z tkaniny o splocie ok. 22 nici na centymetr w osnowie, i celem projektu było odtworzenie tkaniny o podobnej grubości. Oznacza to przeszło 10 km bieżących nici, i w przybliżeniu 14000 m/kg. O ile próby przędzenia podejmowały różne osoby - archeolodzy, pracownicy Centrum, studenci - to dla potrzeb eksperymentu uwzględniono wyłącznie efekty pracy podejmowanej przez doświadczoną prządkę - w czterech próbach, każda z nich trwała 1 godzinę.

 Jak widać, tylko w jednej próbie (drugiej) osiągnęła ona wynik bardzo zbliżony do przędzy w oryginale koszuli. Z drugiej strony, nie zlecono jej zreplikowania konkretnej nici, tylko uprzędzenie nici równej i cienkiej, nadającej się na ubranie - jak widać po próbie drugiej, uprzędzenie nici porównywalnej z oryginałem leżało w granicach jej umiejętności, i nie wymagało zejścia poniżej jej zwykłego tempa pracy (długość nici w drugiej próbie jest drugą w kolejności, powyżej przeciętnej dla 4 prób). Na potrzeby dalszych wyliczeń przyjęto średnią z tych czterech prób.

Wyniki otrzymane podczas eksperymentu zestawiono z wynikami prób przeprowadzonych w 2006 r. przez CTR (Center for Textile Research) Uniwersytetu Kopenhaskiego. Dwie eksperymentatorki uzyskały tam następujące efekty: Anne Batzer -  9843.5m/kg, Linda Mårtensson -13284.4m/kg. Jak widać, grubość nici otrzymanej przez Mårtensson jest najbardziej zbliżona do tej w koszuli z Viborga, Batzer także uzyskała nić bardzo cienką, porównywalną z najcieńszą uzyskaną w Ribe. Jednak uzyskały znacznie niższą produktywność w jednostce czasu - Batzer przędła średnio 2.47g i 24.34m nici na godzinę, Mårtensson - 2.5g i 33.29m na godzinę.

Zaznaczając, że przędza była produktem (wedle dzisiejszych kryteriów) doświadczonej prządki, autorzy jednocześnie stwierdzają, że porównywalny poziom reprezentowała przeciętna nastoletnia dziewczyna w XIX wieku - i nie ma powodów sądzić, by 1000 lat temu było inaczej. Natomiast przy próbach wykonywania przędzenia (i wstępnych czynności) przez archeologów, studentów, czy osoby zwiedzające Centrum, wyniki były drastycznie odmienne. Gdyby eksperyment został przeprowadzony przez osoby bez doświadczenia, jego wartość eksperymentalna byłaby prawdopodobnie żadna - jeśli nie liczyć zdobycia doświadczenia przez te osoby.

Do utkania materiału wykorzystana została rekonstrukcja krosna pionowego z Wysp Owczych, opisanego przez M. Hald w 1950. W literaturze pojawiły się opinie kwestionujące możliwość wykonania tak delikatnej lnianej tkaniny na krośnie pionowym, dlatego jednym z celów eksperymentu było sprawdzenie tej możliwości.
Do wykonania tkaniny użyto zakupionej przędzy lnianej przemysłowej półbielonej. Jako osnowy użyto przędzy dwojonej, łącznie odpowiadającej grubością oryginalnej (która była pojedyncza). Poniżej tabele ukazujące czas poświęcony na przygotowanie krosna, i właściwe tkanie (str. 67).


W czasie tkania okazało się, że szerokość tkaniny, oceniona na 95 cm, była zdecydowanie niefunkcjonalna - uniemożliwiała przełożenie czółenka jednym ruchem. Było to możliwe przy szerokości ok. 60 cm - co wymagałoby zrewidowania wykroju tej koszuli przyjętego według opracowania Fentz. Przy szerokości 60 cm plecy i przód koszuli wykorzystałyby całą jej szerokość - natomiast trzeba zwiększyć długość, by umożliwić wykrojenie rękawów.

Len został wybielony na słońcu w ciągu 8 dni - czas niedługi, jednak efekt był już zauważalny.Bielenie dłuższe, z użyciem ługu, z pewnością wymagałoby większego wkładu pracy, niż 1 godzina poświęcona w tym projekcie.

Ze względu na konieczność ukończenia projektu w limicie czasowym, równocześnie z tkaniem materiału na krośnie uszyta została koszula z przemysłowo tkanego materiału o zbliżonej gramaturze i liczbie nici na cm (15 -17, przy równej liczbie w osnowie i wątku - w oryginalnej tkaninie oraz rekonstrukcji wykonanej na krosnach pionowych osnowa miała gęstość 22 nici/cm, wątek był znacznie rzadszy). Wykorzystano wykrój podany przez Mytte Fentz. W sumaryczny czas krojenia i szycia nie wliczono ponad 3 i pół godziny wynikłych z trudności w interpretacji wykroju przez krawcową i naprawy wynikłego z nich błędu. Po wstępnych problemach z odczytaniem kroju, układ elementów i szwów okazał się bardzo logiczny i wręcz intuicyjny, przy tym bardzo skutecznie zabezpieczający brzegi oraz miejsca narażone na przetarcie, i przedłużający trwałość koszuli.
Autorka artykułu, która szyła tę koszulę, zaznacza, że mimo praktyki w ręcznym szyciu, niektóre ze szwów zastosowanych w tej rekonstrukcji były dla niej nowością, i czas, jaki zajęła jej ta praca (blisko 17 godzin) nie powinien być uważany za ostateczny - jednak jest to złożona konstrukcja, i niezależnie od biegłości szwaczki, jej wykonanie wymaga znacznego czasu.


A oto i ogólne zestawienie nakładów czasu poświęconego na wykonanie repliki koszuli z Viborga. Powiedziałabym, że robi wrażenie!
354 godziny i 45 minut. Na ile czas ten jest miarodajny? Autorzy zaznaczają, że jest to czas, jaki współczesnym badaczom zajęło wykonanie rekonstrukcji koszuli. Nie roszczą sobie praw do rozstrzygania, ile godzin zająć mogło w epoce - jednak sam rząd wielkości daje o tym pojęcie.
Zapewne można by zaoszczędzić nieco czasu przy mniejszej, wygodniejszej szerokości tkaniny - pytanie, czy zrekompensowałoby to konieczność wykonania większej jej długości. Jako że sama na krosnach pionowych nie tkam, chętnie zobaczę tu opinie praktyków.
Z drugiej strony, jeśli weźmiemy pod uwagę wydajność przędzenia osiągniętą przez eksperymentatorki  z CTR (też doświadczone prządki) i podstawimy ją do tych wyliczeń, otrzymamy ponad 482 godziny dla Mårtensson (która otrzymała nić niemal identycznej grubości, jak w koszuli z Viborga) i 598 godzin dla Batzer. W żadnym z tych wyliczeń nie uwzględniono czasu i nakładu pracy na wykonanie sprzętu trwałego.

Jeśli porównać nakłady pracy w etapach wstępnych eksperymentu z informacjami podawanymi przez autora z początku XX wieku dla domowego przerobu lnu (Słuchocki 1937), czas włożony przez eksperymentatorów wcale nie wydaje się wygórowany (zwłaszcza, że jeśli występują tu różnice w skuteczności narzędzi, to tylko na korzyść początku XX wieku). Zresztą sami eksperymentatorzy z Ribe zauważyli, że w miarę nabywania wprawy czas poświęcony np. na międlenie wydłużał się. 

354 godziny i 45 minut - to przeszło 44 dni robocze przy założeniu standardowych współczesnych norm pracy (8 godzin dziennie). Półtora miesiąca nieprzerwanej pracy! Aby przyjąć więcej godzin w ciągu dnia, musimy założyć, że nasz prządka jest wolna od wszelkich innych zajęć domowych, nawet przygotowania strawy dla siebie samej. Co oczywiście było możliwe w indywidualnych przypadkach kobiet niesamodzielnych, pozostających przy rodzinie, ale za karmienie tej rodziny nie odpowiedzialnych (niezamężne krewniaczki "przy rodzinie", dorastające córki, służące czy niewolne trzymane specjalnie do tej pracy). Nawet wtedy jednak nie zredukujemy tego czasu bardziej, niż do miesiąca - a to wszystko po to, by sporządzić jedną lnianą koszulę, wedle badaczy zbyt małą, by uznać ją za strój dorosłego mężczyzny! (Fragmentami jest ona jednak podszywana - zestawiając wykrój z wymiarami, można uznać, że podobna ilość materiału pozwoliłaby stworzyć męską koszulę jednowarstwową. )
W przypadku kobiet, które musiały jeszcze zająć się dziećmi, mężem, drobiem, świniami, krową, etc., nawet te 8 godzin staje się problematyczne - a więc liczba dni tym bardziej się powiększa. Powiększa się także, jeśli przyjmiemy dane prządek z CTR - do 60 standardowych dniówek przy założeniu tempa pracy Mårtensson, sprawniejszej z nich, i aż 75 dla Batzer!

No i tu wracamy do punktu wyjścia, czyli "tanich pancerzy tekstylnych". Oczywiście, w realiach wczesnego średniowiecza czas pracy nie równa się cenie. Jednak w każdych realiach jest jej elementem.
Weźmy na warsztat kalkulacje czasu pracy z Ribe - niższe, niż z CTR. Otrzymamy przędzę grubszą, niż w rekonstruowanej koszuli, ale na potrzeby pancerza wystarczy. Odejmijmy nawet "dla bezpieczeństwa" kilka dniówek, zakładając, że dało się je zaoszczędzić przy tkaniu (które w tym eksperymencie nie zostało zweryfikowane niezależnymi danymi z innych prób, jak przędzenie). Potem pomnóżmy to przez tyle razy, ile warstw ma mieć nasza przeszywanica. A wnioski już każdy wyciągnie sobie sam.

***
Tytułem dodatku - pokłosie dyskusji.
1. Oczywiście, nie należy na podstawie powyższych  wyliczeń wnioskować, że średniowieczna prządka czy tkaczka pracowała w systemie dniówkowo-godzinowym. Zwłaszcza przędzenie było zajęciem wykonywanym w każdej wolnej chwili, pomiędzy innymi pracami, a nawet w ich trakcie - właśnie dlatego, że była to praca tak czasochłonna, a ważna. Przeliczenie na godziny i dniówki służy tu zobrazowaniu czasu pracy, a nie udowadnianiu takiego czy innego systemu jej organizacji!
2. Punkt drugi - w dyskusjach pojawiły się stwierdzenia, że dokonanie takich wyliczeń zafałszowuje wyniki, bo przeciętna prządka/tkaczka nie pracowała samotnie. Oczywiście, z takim stwierdzeniem pozostaje się tylko zgodzić - w domostwie mogło pracować kilka kobiet w wieku "produkcyjnym" (pamiętajmy, że dla przędzenia, czynności nieskomplikowanej i nie wymagającej siły fizycznej, taki wiek mógł obejmować i dziesięcioletnie dziewczynki. Tkanie stawiało większe wymagania, tak pod względem umiejętności, jak i wzrostu oraz rozpiętości ramion). Trzeba jednak zauważyć, że tekst nie traktuje o tym, ile czasu musiało upłynąć od zaorania pola pod len do założenia koszuli - gdybyśmy chcieli dokonać takich wyliczeń, trzeba by przede wszystkim uwzględnić w nich okres wegetacji lnu... Natomiast eksperyment wylicza sumaryczny czas i wkład pracy - a ten się nie zmienia z liczbą osób zaangażowanych. Czy jedna osoba pracuje przez trzydzieści pięć dni, czy pięć osób po siedem dni - wykonana została taka sama praca, poświęcono w sumie taką samą liczbę roboczogodzin!
3. Rzecz jasna, nie należy mechanicznie przenosić tych wyliczeń na dzisiejsze wartości i stosunki (z przeliczaniem wartości dnia pracy na dzisiejsze dniówki itp.) - takie przenoszenie zawsze doprowadza do fałszywych wniosków, jeśli nie uwzględnimy historycznych "kosztów pracy". A te dla analizowanych realiów z reguły mogły się wahać pomiędzy "ubranie i jedzenie" a "inna robota, którą kobieta mogłaby w tym czasie wykonać". Jeśli tej innej roboty akurat nie było, a wyżywienie i ubranie członka gospodarstwa domowego i tak było koniecznością, to "koszt" produkcji tekstylnej mógł być zaniedbywalny. Co nijak nie zmienia faktu, że trzeba było na nią poświęcić konkretny czas.


Ejstrud Bo (red): From Flax to Linen. Experiments with flax at Ribe Viking Centre, Esbjerg  2011
http://ribevikingecenter.dk/media/10424/Flaxreport.pdf

Słuchocki C: Len.Uprawa i przeróbka, Warszawa 1937



sobota, 20 lipca 2013

Snartemo II... no, powiedzmy ;)

Naszła mnie ostatnio chęć, by coś krajkowego utkać, i to w naturalnych owczych kolorach - jako eksperyment, czy dadzą w miarę wyrazisty i dekoracyjny wzór.  A w koszu zalegały akurat resztki trzech przędz w następujących kolorach:

1. Wełna biała, w zasadzie zdecydowanie kremowożółta - polska owca nizinna.
2. Wrzosówka w typowym wydaniu.
3. Wrzosówka czarna.
Wszystkie trzy ręcznie gręplowane (wielkie słowo... tak naprawdę przeczesałam co większe kołtuny, głównie przędłam w runie), przędzione na kołowrotku i dwojone.
Powstały z myślą o naalbindingu, więc dość puchate i niekoniecznie równe - widać to zwłaszcza na białej. Wobec tego musiałam wybrać jakiś mało skomplikowany wzór - padło na Snartemo II. Oczywiście nie jest to w żadnym razie rekonstrukcja - użyta przeze mnie przędza była dużo grubsza, a więc i krajka powstała trzykrotnie szersza od oryginału, użyłam też trzech kolorów, gdy w oryginale wyróżniono dwa.

Skorzystałam z opisu na stronie Shelagh Lewins, modyfikując go poprzez zastosowanie trzeciego koloru w brzegu krajki, i podobnie jak ona, zrezygnowałam z "siedemnastej tabliczki", zapewne użytej przy mocowaniu krajki do materiału - moja, ze względu na grubość, od razu została zaplanowana raczej jako pas, niż obszycie. Tabliczki wewnętrzne nawleczone miały po 2 otwory (1 nitka biała i 1 czarna), tabliczki brzegu - po 4 otwory (szara wełna).

 Oczywiście, użycie nierównej i dość puszystej przędzy na krajkę tabliczkową nie jest najlepszym pomysłem. I, oczywiście, mimo że niby o tym wiem, musiałam to zrobić. Oczywiście też potem klęłam swój barani upór!
Głównym problemem było zaczepianie się nawzajem nitek przędzy - a że używałam dość małych tabliczek  (odległość 2 cm pomiędzy otworami), więc często nitka, która powinna się znaleźć na dole, wędrowała na górę, bądź vice versa. Wniosek - o ile na ogół wolę tabliczki małe od dużych, to jeśli kiedyś jeszcze podkusi mnie do podobnej robótki, wezmę jednak większe.
Nierówna przędza oczywiście zaowocowała takąż krajką. Przy tabliczkach nawlekanych na 4 otwory krajki wykonywane z takiej samej przędzy optycznie były sporo równiejsze - zapewne dlatego, że nici grubsze i cieńsze w większym "pęczku" łatwiej kompensowały się nawzajem.
Po lewej - lewa strona krajki, po prawej - prawa. Szerokość 2,4 cm (oryginał 0,9)
 W całkowitej zgodności z tym, co zauważa Shelagh Lewins, stwierdziłam, że tabliczki nawlekane na 2 otwory są znacznie mniej stabilne, niż na 4 - bardzo łatwo przekręcają się ukośnie, i przy odrobinie nieuwagi gwarantują pomieszanie sekwencji. Po jakimś czasie tkania byłam już w stanie ją przywrócić "na oko" - ale kosztowało to za każdym razem nieco straconego czasu, i mimo prostoty samego wzoru, dobrym pomysłem będzie użycie tabliczek z numerowanymi otworami.
318 cm długości (+frędzle), 153 g wełny
Ostateczny efekt wyszedł nawet lepszy, niż można było sądzić podczas moich zmagań z materią. Krajka jest stabilna,  jako pas sprawdzi się z pewnością. A co do wrażenia estetycznego, to już niech szanowny Czytelnik oceni...



wtorek, 9 lipca 2013

Wiking z Birki, krajka z Damaszku

czyli coś o motywach zdobniczych


Już parę lat temu na kilku forach podnoszono kwestię: obszywać się krajkami czy nie? Dyskusje (jak zwykle) nie zakończyły się konkretnymi ustaleniami. Zresztą może i dobrze - gorzej by było, gdyby jakaś "wysoka komisja" zadekretowała jeden, obowiązujący stan.

Póki co więc, poza grupą "antykrajkowców", większość rekonstruktorów wczesnego średniowiecza nie wyobraża sobie kompletnego stroju bez tego elementu. I sporo w tym racji, bo oprócz często pełnionej funkcji pasów, pasków i trzymadełek, krajki doskonale wzmacniają brzeg tkaniny - czy to na szwach, czy narażonych na przetarcie krawędziach. Nie mówiąc o tym, że zdobią.
Dyskusyjna bywa grubość tych krajek - wciąż u niektórych pokutuje przekonanie, że im szersza krajka, tym większy jarl. A szerokość krajki osiąga się oczywiście grubością wełny - co nijak się ma do zachowanych zabytków. Tabliczkowa krajka z halsztackiego pochówku w Hochdorfie miała w istocie 6 cm szerokości, ale wykonano ją na 98 tabliczkach! Większość późniejszych zabytków jest o wiele, wiele węższa.

Ale nie o tym dzisiaj. Dziś będzie o dwóch wzorach (lub, jak kto woli, dwóch wersjach jednego wzoru), które zdobyły sobie prawo obywatelstwa w rekonstrukcji "wikińskiej". Mowa o Ram's Horn i Kivrim.

Oba te wzory uchodzą za "klasykę" w rekonstrukcji, i trudno by znaleźć kram tkacki dla odtwórców wczesnego średniowiecza, który nie ma ich w ofercie. Często-gęsto opisywane jako "historyczny wzór". Jak to jest z tą historycznością?
Ram's Horn, wersja dwubarwna i trójbarwna

Kivrim - ta sama sekwencja, tylko w układzie asymetrycznym

Słabiutko. A w każdym razie z historycznością dla wczesnego średniowiecza na północy i w centrum Europy. W ciągu paru lat czytania o krajkach, tkaninach i wszelkich tekstyliach nie natrafiłam na żadną wzmiankę o ani jednym znalezisku tego typu w regionie Skandynawii.

Pewnej dozy podobieństwa do  motywu Ram's Horn można się dopatrzyć w ornamencie na jedwabnym czółku z Kałdusa, datowanym na połowę XI wieku, opisanym jako "stylizowane motylki" (Grupa 2006, s. 141, Drążkowska 2012, s.37 - 39). Jednak ornament ten został wykonany inną techniką (samitum, przy użyciu nici ze złotą owijką), z osią symetrii ornamentu prostopadłą do taśmy (innymi słowy, biegnie ona w poprzek, a nie wzdłuż, jak na dzisiejszych krajkach). To odmienne o 90 stopni położenie sprawia, że optycznie jest to całkiem inny wzór - a i kształt nie jest jednakowy. Poza tym jedwabna taśma z dużym prawdopodobieństwem może być importem - a więc nie okazem miejscowego wzornictwa.

Kivrim to słowo z języka tureckiego (pochodzenie nazwy samo w sobie jeszcze nie musi przesądzać o pochodzeniu wzoru - ale wobec braku europejskich odpowiedników lokalizuje już go w konkretnym regionie geograficznym). Wzór Ram's Horn znany jest z tureckich i arabskich dywanów. Jakoby występuje też w ludowej ornamentyce bałkańskiej - ale nawet jeśli to prawda (nie jestem w niej ekspertem), to zważywszy historię Bałkanów, fakt ten nijak nie przesądza o jego europejskiej proweniencji.
Dlaczego bliskowschodni wzór został "wikińskim"?
Najpewniej na zasadzie "widziałam to na jednej dziewczynie, i super wyglądało". Fakt, że jest to wzór  przyjemny w wykonaniu, ozdobny i efektowny. Dla osoby, która opanowała już podstawową mechanikę posługiwania się tabliczkami, wymaga tylko zdobycia wzoru osnuwania, i poznania sekwencji obrotów - wymagającej trochę uwagi, ale logicznej i nietrudnej do zapamiętania, a rezultat rzeczywiście robi ładne wrażenie.

Zdobycia wzoru - właśnie. Oczywiście, każdy wzór "ktoś kiedyś wymyślił", więc jako kontrargument do tego, co piszę, można stwierdzić "skoro Arabowie mogli na to wpaść, to Skandynawowie też". Otóż niekoniecznie. Nie jest to wzór, jaki się tworzy mimochodem, przy samej znajomości techniki, jak różne pasy, jodełki, zygzaki czy romby. Do historyczności takich wzorów nie mam osobiście zastrzeżeń - podobnie, jak trudno mieć zastrzeżenia do okrągłego koszyka na pałąku, nawet pomimo braku "potwierdzenia w znaleziskach". Oczywiście, Skandynawowie mogli wymyślić złożony wzór znany z innej kultury niezależnie od niej. Podobnie jak mogli wymyślić np. kimono.Chyba już wspięliśmy się na odpowiednio wysoki poziom absurdu - czy mam dostawić wyższą drabinę?

"Mogli przejąć". Raczej nie z osiemnastowiecznych dywanów... Po pierwsze należałoby sprawdzić, od kiedy ten motyw istnieje w sztuce bliskowschodniej, po drugie -  nie przeceniajmy intensywności mniemanych kontaktów (nie przejmuje się złożonego ornamentu poprzez to, że ktoś coś z daleka zobaczył na arabskim kupcu) po trzecie wreszcie - sama kwestia przejmowania motywów zdobniczych z obcych kultur budzi wiele wątpliwości i dyskusji (za dużo, by teraz w nie wchodzić).

"Mogli importować". Zgoda, mogli. Ale:
1) We wczesnym średniowieczu nie możemy mówić o tekstylnych importach na wielką skalę, to były rarytasy dla elity. Jeśli nawet przyjmujemy, że ten wzór mógł się sporadycznie pojawić jako import, to nie na taką skalę, jaką dziś widzimy.
2) Importowano to, co było niedostępne na własnym terenie. Obecność u elity jedwabnej taśmy "od Saracenów" można przyjąć do wiadomości. Ale importowanie z Bliskiego Wschodu do Skandynawii... grubej wełny na powszechny użytek, to wożenie drew do lasu!

A więc dalej  nie ma dowodu, ani nawet sensownego powodu, by ten motyw miał się pojawiać w kulturze wczesnośredniowiecznej Skandynawii. Skąd się wziął w "rekonstrukcji", wyśledzić łatwo. Z książki Card Weaving amerykańskiej autorki Candace Crockett, opublikowanej po raz pierwszy w 1973 roku, zawierającej skrótowy rys historyczny tkactwa tabliczkowego, ale pomyślanej jako praktyczny poradnik dla hobbistów. Od tego czasu wzór, rozpisany przez autorkę  na tabliczki (bo w bliskowschodnim tkactwie jest elementem zdobniczym dywanów) rozpowszechnił się wśród miłośników, a głównie miłośniczek, domowego tkactwa, grup SCA i rekonstrukcji historycznej. Można o tym przeczytać na blogu Loose Threads  - inaczej rzekłszy, Ameryki ja tu nie odkrywam. Najwyżej bliskowschodniego emigranta via America.


Krajki:
Drążkowska Anna: Ozdoby i nakrycia głowy na ziemiach polskich od X do końca XVIII wieku, Toruń 2012
Grupa Małgorzata: Wyroby tekstylne, w: Mons Sancti Laurentii tom 3. Wczesnośredniowieczne cmentarzysko szkieletowe. Toruń 2006
http://cathyscostumeblog.blogspot.com/2013/05/an-observation-about-tablet-weaving.html
http://www.tabletweaving.dk/?Reconstructions:Hochdorf
http://alysattewater.wordpress.com/about/tablet-weaving-documentation/

Tureckie dywany:
Nurdan Taflk›ran: Reading Motifs on Kilims: A Semiological Approach to Symbolic Meaning
http://www.kilim.com/articles/other.asp
http://www.siskoosman.com/motifs.html
http://www.arastan.com/journey/carpet-motifs-beginners-guide

*Zwłaszcza artykuły z kilim.com warto przeczytać nie tylko pod kątem wiedzy odnoszącej się do dywanów, ale w ogóle dawnych tekstyliów.