czyli coś o korzystaniu ze źródeł
Człowiek - zwykle młody - który dopiero debiutuje w ruchu rekonstrukcyjnym, często ma tendencję do wzorowania się na innych. Ktoś miał taką tunikę, taki miecz, takie krajki... On / ona więc postanawia też mieć takie!
Prędzej czy później oczywiście usłyszy, że inni niekoniecznie są specami i znawcami. Popełniają błędy, idą na skróty, noszą rzeczy "przeterminowane", jeśli chodzi o stan wiedzy. Rekonstrukcyjny debiutant pozna święte słowo "źródła", i jeśli będzie ambitny, do analizy tych źródeł się weźmie. Częstokroć uzbrojony w wiedzę z podręcznika szkolnego, gdzie wciąż średniowieczny ubiór i uzbrojenie ilustrują dziewiętnastowieczne ryciny, oraz w szczerą chęć bycia innym, niż "taśmowo zrobiona" reszta.
Jak amator może analizować źródła?
Teksty źródłowe - z tymi jest ciężko. Wprawdzie w ostatnich latach coraz więcej tekstów jest digitalizowanych, ale znajomość łaciny czy średnio-górno-niemieckiego, oraz archaicznego liternictwa z pewnością się nie upowszechnia.
Zabytki archeologiczne - leżą w magazynach, albo w najlepszym razie w muzealnych gablotach, z reguły jako skorodowane czy spróchniałe fragmenty jakiejś całości, mało oczywiste nawet dla fachowca, a dla niefachowca równie zrozumiałe, jak minuskuła karolińska.
Pozostaje ikonografia. O ile czytanie wymaga konkretnego przygotowania, o tyle ilustracje może oglądać literalnie każdy. A o te w sieci coraz łatwiej - zarówno w bibliotekach cyfrowych, jak i w postaci luźnych obrazków swobodnie pływających w internetowej zupie, z forum na forum, ze strony na stronę.
Analizując źródła, warto znać konwencję, w jakiej tworzył ich twórca. Na najprostszym poziomie przykładem może być twór w angielskiej literaturze znany jako "ring mail". W literaturze polskiej jest to rzecz prawie nieznana - i tu można powiedzieć - na szczęście! A co to takiego, i skąd się wzięło?
Wiele mniej lub bardziej znanych zabytków ikonograficznych ukazuje postaci zbrojnych ubrane w pancerz przedstawiony poprzez wypełnienie konturu nie zachodzącymi na siebie kółeczkami.
Nietrudno to zinterpretować jako "kaftan z naszytymi na niego kółkami". Taką interpretację stworzył w połowie wieku XIX Viollet-le-Duc, francuski architekt amatorsko zajmujący się m.in. bronioznawstwem. I po dziś dzień takie interpretacje zdarzają się wśród osób pragnących opancerzyć się "nietypowo".
Tyle, że taka amatorska interpretacja nie uwzględnia współczesnego (nieco zmienionego przez sto kilkadziesiąt lat, jakie upłynęły od czasów le Duca) stanu wiedzy. A zgodnie z nim "kółeczka w konturze" to konwencjonalne i popularne przedstawienie kolczugi. Jeśli ktoś już tę wiedzę posiada, może z tkaniny z Bayeux wyczytać co nieco na temat wyglądu i popularności kolczug u wojaków Wilhelma i Harolda. Jeśli jej nie posiada - na podstawie samego oglądania obrazków z epoki gotów stworzyć pancerz z podkładek do przybijania papy dachowej, i bronić go jako efektu "analizy źródeł"...
Oglądając rzeczy nieoczywiste, mamy tendencję, by dopatrywać się w nich tego, co nam bliskie, i co zobaczyć chcemy. (Dlatego radiomaryjna sąsiadka zobaczy w plamie na szybie Matkę Boską z Dzieciątkiem, a spragniony student - butelkę Żywca z kolorową etykietką).
O ile "ring mail" szczęśliwie Polski nie podbija, to w świecie tekstyliów podobnym bytem stał się typ spodni, wśród osób akceptujących ich (poczesne) miejsce w rekonstrukcji znany jako "szarawary wikińskie", a wśród mniej akceptujących - "piratki". Są to bufiaste spodnie, w swej kanonicznej postaci zszywane z różnokolorowych pasów tkaniny - najczęściej w dodatku lnu, bo tańszy, i wedle powszechnej opinii czterech liter nie odparza. Jako jeden z dowodów ich istnienia przytacza się wizerunki postaci na kamieniu z Ledberg.
Jak wiadomo, potężnym argumentem na rzecz "wikińskich szarawarów" jest fakt kontaktów z Rusią, gdzie Skandynawowie stworzyli elity władzy. A fakt powszechnego noszenia szarawarów na terenach Rusi jest oczywistym. Wprawdzie dotyczy to siedemnastego-osiemnastego wieku, ale lepsze takie źródło, niż żadne...
No to spójrzmy raz jeszcze na ten kamień. Czy rzeczywiście szarawary? Ja tam widzę pięknie przedstawione plisowane kilty! A że nie mamy solidnych przekazów o noszeniu przez Wikingów kiltu? Chwileczkę...Nikomu nie potrzeba udowadniać faktu kontaktów Wikingów z Wyspami Brytyjskimi, gdzie potomkowie Skandynawów stworzyli elity władzy. A fakt powszechnego noszenia kiltu w znaczącej części Wysp Brytyjskich jest oczywistym. Wprawdzie dotyczy to siedemnastego-osiemnastego wieku, ale w czym kilt gorszy od szarawarów?
*Dla osób nie chwytających ironii:
Proszę nie traktować poprzedniego akapitu jako poważnego wywodu naukowego. NIE twierdzę, że Wikingowie chodzili w kiltach. Osobiście na kamieniu z Ledberg widzę bardzo ładne przedstawienie tuniki rozszerzanej przez wszycie klinów. Ale, w przeciwieństwie do pancerzy na tkaninie z Bayeux, nie znamy tu konwencji, w jakiej tworzył artysta. I nawet nie możemy być pewni, że taka konwencja dla niego istniała - równie dobrze mógł wyryć postaci wedle własnej indywidualnej wizji. Dopatrywanie się w tym kamieniu szarawarów jest równie uprawnione, jak kiltu (bądź plisowanego fartuszka). Tunika wciąż nie jest "pewna" - ale spośród tych możliwości jest najprawdopodobniejsza. Wynika to nie tylko z analizy samego przedstawienia, ale ze znajomości ubioru w rzeczonym okresie. Wiemy, że tuniki wówczas powszechnie noszono, że były rozszerzane dołem, i że uzyskiwano to poprzez wszycie klinów.
Podobnym problemem (już nieraz przedyskutowanym, więc postaram się streścić) jest odtwarzanie kolorów ubrań na podstawie iluminacji książkowych. Barwne ilustracje braci Limbourg bywają często przywoływane jako dowód, że chłopi chodzili w jaskrawo barwionych ubiorach. Zanim jednak przyjmiemy to za pewnik, należy wziąć pod uwagę:
1. Funkcję estetyczną dzieła (iluminatorowi nie płacono za to, by książka wyglądała szaroburo).
2. Barwniki używane przez miniaturzystę, a te używane przez farbiarza. Jeśli dziś widzimy na ilustracji, że książę, handlarz wina i chłopek ubrani są w stroje różniące się krojem, ale w takim samym odcieniu, to szyjemy jednemu wypasioną robe, drugiemu robe mniej wypasioną, a trzeciemu archaiczną tunikę, ale z tej samej beli materiału, na którą zrzuciliśmy się w bractwie... a to błąd.
Miniaturzysta użył tego samego barwnika dla wszystkich trzech - dajmy na to, czerwieni. W rzeczywistości książę miał swoją książęca robe barwioną karminem (czerwiec/koszenila), kupiec - wysyconą czerwienią alizarynową (dwukrotne barwienie marzanną), chłopek - też marzanną, ale miał ją sporo bledszą, bo (wybrać właściwe): miał ją farbowaną w częściowo zużytej kąpieli barwierskiej / farbował mu ją nie cechowy rzemieślnik, tylko względnie oblatana w ziołach baba we wsi / wełna naturalnie była beżowa lub szarawa, w przeciwieństwie do bielutkiej u księcia czy bogacza / miał znoszone i zblakłe ubranie "z drugiej ręki" / dowolna kombinacja powyższych.
3. Konwencję i ideologię dzieła - na przykład chęć stworzenia wymowy: "chłopom naszego pana żyje się tak dobrze, że chodzą w purpurze i codziennie jedzą całą świnię" / "chłopi naszego złego sąsiada chodzą nadzy i ogryzają korę z drzew". (Zainteresowanych zapraszam do przeczytania Labeur and Paresse: Ideological Representations of Medieval Peasant Labour Jonathana Alexandra - jeśli nawet nad tezami można dyskutować, to tekst otwiera oczy na pewne nieoczywiste aspekty średniowiecznych iluminacji ).
Czy zniechęcam do bezpośredniej analizy źródeł? Brońcie bogowie! Ale jeśli patrzymy na dzieło, którego powstanie dzieli od naszej rzeczywistości kilkaset lat, a często i kilometrów, warto uzbroić się w wiedzę, która ułatwi jego zrozumienie. Obejrzenie obrazka z epoki, który ktoś wpuścił do internetu, to jeszcze nie "analiza źródeł". To tylko obejrzenie ładnego (lub nie) obrazka.
"Czytanie opracowań" nie brzmi może tak dumnie, jak "analiza źródeł". W dodatku te opracowania mają w zwyczaju atakować mało przystępnym językiem, kąsać przypisami i drapać bibliografią. I nawet nie zawsze (zwłaszcza te starsze) mają obrazki. Ale...
Większość tych obrazków ktoś już oglądał. I nawet o nich pisał! Owszem, możliwe jest, że kolejny obserwator, niekoniecznie uzbrojony w tytuły prof. dr hab., zauważy coś nowego, co będzie objawieniem naukowym. Ale warto, aby najpierw przeczytał przynajmniej trochę spośród opracowań, które o owych źródłach już napisano. Większa szansa, że uniknie wtedy objawień na szybie i wikingów w kiltach.
Kurcze jak tobie pięknie wychodzi wyłuszczenie tego co mnie dawno temu po głowie chodziło, tylko warsztat pisarski mam do d... i nigdy w życiu bym tego tak zgrabnie nie ujęła.
OdpowiedzUsuńPełen szacunek :)
A propos wikingów w kiltach - gdzieś kiedyś w anglojęzycznych internetach znalazłam taką interpretację przedstawienia z tego kamiorca, dokonaną przez kogoś ze SCA, ba, nawet uszytą na podstawie rekonstrukcję ;)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze napisane :) W sumie może warto dodać tylko, że poza opracowaniami można też przeczytać fragment o sztuce wczesnośredniowiecznej/romańskiej z jakiejś książki dotyczącej historii sztuki. Jasne, że pewnie mało kogo poza fanatykami to interesuje, ale daje pewne podstawy do "patrzenia na obrazki" i niekoniecznie widzenia wikingów w kiltach :)
Świetny wpis :)Nic dodać nic ująć :)
OdpowiedzUsuńCzyta się z wypiekami na twarzy, od początku do końca:)
OdpowiedzUsuńOdnośnie kamienia z Ledberg dodam tyle że pasuje mi to pod typową szkołę przedstawienia fałdowania tuniki spiętej pasem w XII/XIIIw. Wystarczy chyba przytoczyć domniemany autoportred Villarda de Honnecourt z ~1230r:
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d7/Villard_de_Honnecourt.jpg
Popieram,
Pozdrawiam
Może bardziej pasujące przykłady:
OdpowiedzUsuńBernwardstür (przed 1015r)
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/58/Bernwardst%C3%BCr_%2829%29.JPG?uselang=de
Drzwi gnieźnieńskie (ok 1175)
http://znaleziska.org/wiki/images/4/4d/Prusowie_podczas_nauczania_szczegol_tablicy_12.JPG
Bardzo wszystkim dziękuję! :)
OdpowiedzUsuńLutobor - doskonałe zestawienie. Biorąc poprawkę na mniejsze uproszczenie postaci i ich trójwymiarowość, postaci z Drzwi Gnieźnieńskich mają niemal identyczny układ fałd na tunikach, jak te na kamieniu z Ledberg!