sobota, 25 maja 2013

Wełna a len

(czyli o tym, gdzie zawodzą analogie etnograficzne)

 

Wiadomo, że wełna i len mają odmienne właściwości, i co za tym idzie, miewały odmienne funkcje.Celowo podkreślam słowo "miewały", bo w dzisiejszym ruchu rekonstrukcyjnym bywa z tym rozmaicie. Owszem, stało się prawdą dość uznaną, że "len nosimy pod spód, a wełnę na wierzch", ale już ze zrozumieniem, z czego to wynika, bywa rozmaicie - nie raz spotkałam się np. ze stwierdzeniem "bo len nie był elegancki". Trochę prawdy można się w nim doszukać, ale należałoby sobie odpowiedzieć, dlaczego to miał "nie być elegancki".


Przede wszystkim nie idzie tu tylko o czynnik estetyczny, ale praktyczny. Ubranie ma przede wszystkim chronić przed ekstremami temperatury - a w naszym klimacie na ogół problemem nie jest groźba  przegrzania, lecz wychłodzenia.
1. Len jest lepszym, niż wełna przewodnikiem ciepła - czyli dobrze "chłodzi", podczas gdy wełna "grzeje" (zastosowano cudzysłów, bo wszak idzie tu o izolację termiczną, a nie faktyczne wytwarzanie ciepła)
2.  Len traci właściwości termoizolacyjne w stanie wilgotnym, gdy wełna może wchłonąć ilość wody do 33% jej ciężaru nie dając w ogóle wrażenia wilgoci, a i przy wyższej wilgotności wciąż daje dobrą izolację termiczną (Skoczylas, 1978)
Te dwa czynniki zwykle nie są doceniane w warunkach typowej "imprezy rycerskiej", odbywającej się w gorącej porze roku. Tymczasem przeciętny człowiek średniowiecza (oraz przez długi czas wcześniej, i już nie tak długi później) większą  część swej aktywności odbywał na otwartej przestrzeni, i nie mógł ograniczyć tej aktywności do pogodnych dni pomiędzy końcem maja a wrześniem. W domach także niekoniecznie panowała komfortowa temperatura dwudziestu paru stopni.

 Ubranie powinno być nie tylko ciepłe, ale i w miarę wygodne. Oczywiście kryteria wygody będą się zmieniać w zależności od epoki, sytuacji i pozycji społecznej, ale pewne elementy pozostaną wspólne dla większości sytuacji. Poza szczególnymi przypadkami (jak stroje formalne, liturgiczne, pochówki) pożądane jest, by ubiór nie krępował ruchów, i nie rozdzierał się w ich czasie, ani nie obcierał wrażliwych miejsc na ciele.
3. Wełna jest bardziej elastyczna, niż włókna roślinne, dlatego lepiej się sprawdza w dopasowanych, "pracujących" elementach ubioru.
4. Włókna celulozowe, stanowiące główny składnik przędz i tkanin roślinnych, w stanie mokrym pęcznieją. W rezultacie tkanina, która na sucho była gruba i zwarta, ale elastyczna, w stanie mokrym staje się sztywną płachtą.

Odzież noszona brudzi się i zużywa.
5. Len jak najbardziej można efektywnie prać bez użycia współczesnej technologii i chemii. Dobrze znosi użycie wysokiej temperatury, ługu i tarcia - takie pranie oczywiście jest długotrwałe i męczące, ale jak najbardziej możliwe, i nie niszczy tkaniny ponad akceptowalny poziom (akceptowalny - tzn. normalne, powolne zużycie, do pewnych granic zresztą wręcz pożądane - dodatkowym efektem takiego prania było wybielenie i zmiękczenie tkaniny). Wełna potraktowana w podobny sposób, skurczy się i sfilcuje ponad wszelką możliwość noszenia, a nawet delikatniejsze pranie może sprawić, że strój dorosłego mężczyzny nada się już tylko na dziesięciolatka... A więc jako surowiec na bieliznę, która ma chłonąć pot, a następnie dać się doprać, lepszym surowcem jest len. (Jeśli jednak bielizna ma przede wszystkim ogrzać w ekstremalnym klimacie, patrz punkty 1-2.). Dotyczy to także innych elementów ubioru, których przeznaczeniem było powtarzające się brudzenie i pranie.
6. Przędze i tkaniny roślinne są znacznie odporniejsze na zniszczenie mechaniczne, zwłaszcza tarcie, niż wełna (podkreślam - mechaniczne. Na rozkład biologiczny są znacznie mniej odporne, dlatego znacznie gorzej zachowują się w depozytach archeologicznych). Dlatego len czy konopie były preferowanym surowcem na worki, powrozy, fartuchy robocze itp.

Dla człowieka, który ma nosić dany ubiór, liczą się również względy estetyczne - a tu nie bez znaczenia jest kolor.
7. Gdy len posiada tylko jedną naturalną barwę, której odcień można poprzez bielenie rozjaśnić do brudnawej bieli, owce występują w wielu barwach i odcieniach bieli, szarości, beżu, rudości, czerni i brązu.
8. Wełna stosunkowo dobrze poddaje się barwieniu naturalnymi barwnikami, w przeciwieństwie do lnu.
Z tych dwóch powodów wełna rzeczywiście może być bardziej "elegancka" jako surowiec na ubiór, który ma robić wrażenie na obserwatorach.

9. Wedle dość powszechnego w "ruchu" mniemania dołożyć tu należałoby jeszcze jedną "opozycję", mianowicie: droga wełna - tani len.Niekoniecznie potwierdzają to źródła, w których można napotkać zarówno wzmianki o tanich wełnach, jak i drogich lnach. Skąd więc to przekonanie? Złośliwie można by rzec, że z cennika Łobosia (dla osób niezorientowanych: główny dostarczyciel tkanin w "ruchu rycerskim". Rzeczywiście, dziś tkaniny lniane można kupić kilkakrotnie taniej, niż wełniane. Ale dzisiejsze relacje cen nie są, i nie muszą być odbiciem tych sprzed kilkuset czy tysiąca lat.

Pewnym poparciem dla przekonania o "taniości" lnu mogą być fakty, które przytoczyłam w punktach 5 i 6 - należy jednak zauważyć, że w istocie te zdecydowane przewagi włókien roślinnych wcale nie odnoszą się do biedoty i plebsu, tylko do specyficznych ubrań. Chyba nikt poważnie myślący o historii czy rekonstrukcji nie sądzi naprawdę, że garderoba chłopa ograniczała się do koszuli i gaci, oraz worka na groch!

Owszem, można znaleźć wiarygodne źródła mówiące, że len był tkaniną ubogich, zaś wełna bogatszych. Znajdujemy takie informacje w pamiętnikach chłopskich, w opisach etnograficznych.
Ale...
Są to źródła zawierające się pomiędzy końcem nowożytności, a początkiem dwudziestego wieku. Owszem, etnografia dostarcza wiele informacji prawdziwych również i dla epok wcześniejszych. Niekoniecznie jednak w tym przypadku.

Dlaczego?
Informacje te odnoszą się do okresu, gdy dostęp przeciętnego chłopa do rezerw ziemi był ograniczony. 
Len i konopie są roślinami wysokowydajnymi. "Z poletka 300-metrowego przy średnim plonie otrzymać można około 10 kg włókna trzepanego, przy dobrym urodzaju 15-17 kg" - pisze o lnie Słuchocki w 1939 roku, mając na myśli techniki uprawy i przerobu jeszcze jak najbardziej tradycyjne. Masa ostatecznie uzyskanej tkaniny odzieżowej będzie jeszcze pomniejszona o pakuły, ale i te w tradycyjnym przerobie znajdowały zastosowanie w przędzy na tkaniny workowe itp.
Dla uzyskania podobnej masy wełny (pranej, niesortowanej) potrzebna w warunkach gospodarki ekstensywnej około 7-8 niewielkich owiec w typie wrzosówki, które, wraz z przychówkiem zapewniającym odtworzenie stada, w sezonie wegetacyjnym wyżywi pastwisko o powierzchni około 2 hektarów, to jest 20.000 m2.  Czyli 70 razy więcej! A to dopiero połowa roku - na drugą potrzeba siana z (minimalnie licząc) kolejnych 2 hektarów, względnie dobrej słomy z jeszcze większej powierzchni - ale tę możemy uznać za produkt uboczny, jako że nasz przykładowy chłop i tak uprawia zboża. Zachwaszczona słoma zbożowa z pól nie znających herbicydów była zbliżona wartością pokarmową do kiepskiego siana. Jednak konkurentami do paszy - zwłaszcza w zimie - były jeszcze zwierzęta zaprzęgowe, i bydło mleczne. I o ile stado owiec nie jest kluczowym dla przeżycia, to koń lub wół roboczy, oraz krowa mleczna (podstawowa dostarczycielka białka) - tak.

Rośliny włókniste wymagają natomiast ogromnego nakładu pracy w porównaniu z hodowlą owiec. Przy prymitywnej gospodarce opieka nad tymi drugimi sprowadza się w zasadzie do zbioru paszy zimowej (może nią być wspomniana słoma, ulistnione gałązki drzew, siano łąkowe), zabezpieczenia przez drapieżnikami i pozyskania wełny. Natomiast dla lnu bądź konopi trzeba uprawić ziemię, zasiać, odchwaszczać, wyrwać rośliny, wysuszyć je, wyrosić, wysuszyć ponownie, połamać, wytrzepać, wyczesać - a po tym wszystkim jesteśmy dopiero w punkcie równoważnym temu, gdy zebraliśmy wełnę z owcy. "Od zasiewu do otrzymania włókna trzepanego potrzeba około 170 dni roboczych na hektar zasiewu, podczas gdy np. przy uprawie żyta potrzeba tylko 45 dni na 1 ha". (Słuchocki, s. 10)

W sytuacji deficytu ziemi, a sporej podaży rąk do pracy (wieś po kasacji pańszczyzny) rośliny włókniste stały się znacznie bardziej dostępne od  wełny owczej.  Wyjątkiem były regiony dające dostęp do rozleglejszych użytków marginalnych, nie nadających się do uprawy ani nawet wypasu bydła (hale górskie, wrzosowiska). Na pozostałych terenach w ubraniu dziewiętnastowiecznego chłopa dominował len - wełna była rezerwowana dla ubiorów wyjściowych i naprawdę zimnej pogody.

Ale trudno o większy błąd, niż mechaniczne przenoszenie tej sytuacji  w czasy - na przykład - początków państwowości polskiej. W sytuacji wolnego dostępu do rezerw ziemi produkcja wełny, wymagająca znacznie mniejszego nakładu pracy, jest o wiele "tańsza". Nie wymaga nawet karczowania lasu - wprawdzie pastwiska leśne nie są tak wydajne, jak łąkowe (odrost runa leśnego w cieniu pod drzewami jest ograniczony), ale przy zgoła nieograniczonej dostępnej powierzchni nie jest to problem. A z czasem owce same przyczyniają się do odlesienia, zgryzając młode drzewka.

A więc "len dla biednego"? Owszem -  jeśli jest to biedny chłop małorolny epoki popańszczyźnianej.



Skoczylas Adam: Biologia owczego runa, Warszawa 1978
Słuchocki Czesław: Len. Uprawa i przeróbka, Warszawa 1939

poniedziałek, 6 maja 2013

Drzewo brazylijskie... z Indii

Przekopując się przez źródła dotyczące farbowania barwnikami naturalnymi,  dotarłam do fragmentu XV-wiecznego manuskryptu ze zbiorów Biblioteki Czartoryskich w Krakowie, w opracowaniu Jerzego Wyrozumskiego.

Kto chce poprawić kolor płaszcza albo purpurowej tkaniny, niech weźmie ziemi esperskiej dwie uncje na płaszcz i niech nią mocno płaszcz czyści, następnie niech weźmie skruszonego brazylijskiego drzewa i włoży do naczynia i niech da wody z drzewem brazylijskim stosownie do ilości potrzebnej gorącej cieczy, a gdy płaszcz będzie zielony, niech da szafranu, zaś gdy czarny, czerwony lub purpurowy, niech da drzewa brazylijskiego. Zielony płaszcz będziesz czyścił tylko ziemią. Biały możesz uczynić zielonym w urzecie farbiarskim, bladozielony w szafranie, a czerwony w drzewie brazylijskim."

Zaintrygowało mnie to "drzewo brazylijskie". Nie mnie pierwszą zresztą, jak można wnosić z dyskusji na Laboratores   (patrz komentarze). Jako że na tekst trafiłam pośrednio, jako cytat, w pierwszym momencie pomyślałam, że ktoś źle przepisał - jednak nie. Kolejna myśl - autor strzelił ciężkiego kalibru babola. Jakie drzewo brazylijskie w XV wieku? Na Kolumba za wcześnie, na Leifa Eriksona za późno, zresztą ten do Brazylii się nie zapuszczał!  A jednak...

Prawdziwe "drzewo brazylijskie" (ang. brazilwood),  Caesalpinia echinata, w rzeczy samej pochodzi z Brazylii, i nie mogło znaleźć się w Europie w średniowieczu. Ale podobne drzewo barwierskie z tego samego rodzaju, Caesalpinia sappan (ang. sappanwood) jest rośliną rodzimą dla Indii, i w średniowieczu jak najbardziej mogło docierać i docierało do Europy. Oczywiście w znacznie mniejszych ilościach i odpowiednio wyższych cenach. 

Aby bardziej zaciemnić sytuację, istnieje trzecia podobna roślina barwierska, kampeszowiec Haematoxylum campechianum, (ang. logwood, campeche )pochodząca z Jukatanu (czyli też Nowy Świat), należąca wprawdzie do innego rodzaju, ale tej samej rodziny (bobowatych), także dająca czerwony barwnik o podobnym składzie, jak Caesalpinia
 
Oczywiście surowcem barwierskim wymienionym w XV-wiecznym rękopisie może być tylko 
Caesalpinia sappan. Czyli "drzewo indyjskie" raczej niż brazylijjskie. 

Ale mówiąc o tym, musimy pamiętać, że współczesna systematyka była obcą średniowiecznym i wczesnonowożytnym użytkownikom rzeczonych drzew. Dla nich było to po prostu "czerwone" czy też "ogniste" drzewo, w portugalskim pau-brazil - bez rozróżniania, czy pochodziło z Indii, czy, później, z nowo odkrytej ziemi na zachodzie. I to nie nazwa tego drzewa pochodzi od Brazylii - odwrotnie, to ziemię, obficie dostarczającą cennego surowca, nazwano od niego Brazylią. 

Dlatego piętnastowieczy autor mógł pisać o drzewie "brasil" (czy jakkolwiek dokładnie je nazwał  - z oryginałem manuskryptu nie obcowałam) - mimo że o Brazylii oczywiście nawet jeszcze nie słyszał. 

 

czwartek, 2 maja 2013

Przędzę, tkaninę, czy ... ?

Już od dawna zdarzało mi się wpadać w środek burzliwych dyskusji, czy barwiono przędzę, czy też tkaninę, ale dotychczas raczej w roli czytelnika. Aż wreszcie, sama zainteresowawszy się barwieniem, postanowiłam trochę ten temat zgłębić.

1. Co mówią opracowania?

Jeden z większych autorytetów w dziedzinie średniowiecznej i wczesnonowożytnej produkcji tekstylnej, John Munro, wymienia trzy etapy, na których można barwić wełnę. Tak jest, trzy. Oprócz przędzy i gotowej tkaniny tym trzecim - a właściwie chronologicznie pierwszym jest barwienie określane w języku angielskim jako "dyeing in the wool". Dla języka polskiego najwłaściwszym tłumaczeniem tego terminu wydaje się "barwienie w runie" (nie "w wełnie", ponieważ tym terminem określamy zarówno runo, jak i przędzę lub tkaninę). Barwnikiem preferowanym na tym etapie było indygo, najczęściej z urzetu, jako nie wymagające zapraw mineralnych, których pozostałości utrudniałyby przędzenie i tkanie. Wełny barwione w runie urzetem były potem zwykle dobarwiane w tkaninie innym barwnikiem lub ponownie urzetem, dla uzyskania głębszego nasycenia barwy. Barwienie w tkaninie było standardem, w runie - jego uzupełnieniem. Barwienie w przędzy, wedle Munro, było znacznie rzadsze, miało miejsce wtedy tylko, gdy chodziło o uzyskanie wzorzystych tkanin. 

2. Co mówią znaleziska?

W książce Małgorzaty Grupy Wełniane tekstylia pospólstwa i plebsu gdańskiego (XIV-XVII w.) i ich konserwacja można znaleźć ciekawą informację (s.110) o różnicach w nasączeniu pigmentem warstw wewnętrznych oraz kutneru spilśnionych tkanin, pozwalający na odróżnienie wełen barwionych w tkaninie, i w przędzy lub runie. Zbite, spilśnione tkaniny mają we wnętrzu zauważalnie mniejszą koncentrację barwnika. Wśród tkanin barwnych zdecydowanie przeważają barwione po utkaniu.

3. Co mówi ikonografia?
Przeglądając ilustracje z Ksiąg Domowych Mendla i Landauera  naliczyłam 6 farbiarzy barwiących runo, 1 z barwną przędzą (nie przy czynności barwienia) i 7 barwiących tkaninę. Ponadto 7 rzemieślników opisanych jako farbiarze (nie tylko zidentyfikowanych jako tacy, ale nazwanych w oryginalnym tekście "ferber" lub "verber") przedstawionych zostało z barwną tkaniną, przy jej drapaniu lub postrzyganiu. Poniżej trzy wybrane ilustracje (źródło: http://www.nuernberger-hausbuecher.de ).
U farbiarza barwiącego runo zwraca uwagę leżący na podłodze grzebień do wełny - można wnioskować, że ten sam rzemieślnik zajmował się i jej czesaniem.

Hans Kag zm. 1433

Hainrich Klemb zm. 1545

Hans Krieger zm. 1668
4. Co mówi praktyka?

Zacząć tu warto od jednej uwagi. To, że umiemy wykonać funkcjonalną rekonstrukcję historycznego przedmiotu, znamy konstrukcję podstawowych narzędzi i umiemy się nimi posłużyć, nie jest równoznaczne ze znajomością procesu technologicznego w danym rzemiośle. Nie wszystkie jego elementy pozostawiają namacalny ślad widoczny dla archeologów - i nie wszystkie są niezbędne dla otrzymania jakiegoś rezultatu. Podkreślam "niezbędne" i "jakiegoś" - to znaczy, że pomijając je, możemy pracować mniej wydajnie i otrzymać gorsze rezultaty, ale niekoniecznie będziemy wiedzieć, że przyczyną jest pominięcie tego elementu, a nie np. nasz brak doświadczenia i wprawy.

W przędzalnictwie i tkactwie takim elementem, nie pozostawiającym zauważalnego śladu w depozytach archeologicznych i zachowanych wyrobach, jest natłustka. Jest to po prostu tłuszcz lub mieszanina z jego sporą zawartością, działająca antyelektrostatycznie (czyli przeciwdziałająca "elektryzowaniu się" włókien), zmniejszająca tarcie i chroniąca włókna przed uszkodzeniem podczas zgrzeblenia czy czesania, przędzenia i tkania.
Współcześnie jako natłustek używa się głównie olejów mineralnych i syntetycznych oraz ich emulsji.
Historycznie - pierwszą natłustką był tłuszczopot, naturalnie występująca w runie owcy mieszanina z dużą zawartością lanoliny. Skąd o tym wiemy? Przede wszystkim ze źródeł etnograficznych.
O przędzeniu wełny bezpośrednio po jej pozyskaniu, a więc tłustej, wspomina Moszyński. Spośród blisko dwudziestu kołowrotków, jakie przeszły przez moje ręce, osiem miało potężne pokłady lanoliny na szpuli, haczykach i przede wszystkim wewnątrz oczka.
Moje rozmówczynie, starsze osoby, które przędły wełnę przed druga wojną światową i wkrótce po niej, wspominały, że wełna była "tłusta". Zmieniło się to z rozpowszechnieniem małych gręplarni przemysłowych, usługowo przygotowujących wełnę, później przędzioną na kołowrotkach. Tłuszczopot i przyklejony nim do włosa piasek jest bardzo niszczący dla gręplarek, stad przed gręplowaniem maszynowym wełna zwykle była prana.
S. Greulich w swojej publikacji (1937), wyraźnie adresowanej do drobnych hodowców chłopskich, zaznacza, że jeśli wełna na być przeznaczona do własnego przerobu, należy owce przed strzyżą umyć. Jeśli wełna ma być przeznaczona na sprzedaż, owiec myć nie należy - fabrykant i tak będzie musiał wełnę wyprać.
Mycie, dokonywane przez hodowcę, zwykle w wodzie rzecznej, usuwało część brudu, ale pozostawało w wełnie lanolinę - do jej usunięcia potrzeba byłoby wyższej temperatury, mydła bądź detergentu. I tu pytanie dla myślących - dlaczego na osiemnasto-dziewiętnastowiecznych ilustracjach baby z kołowrotkiem zwykle siedzą przy piecu? Otóż nie ze względu na zziębnięte kości babuni (a przynajmniej nie tylko).
Wyższa temperatura upłynnia tłuszcze i ułatwia przędzenie.
Raz jeszcze przyjdą nam z pomocą Norymberskie Księgi domowe.
Cunrad kemmer, zm. 1425
Czesacz wełny nagrzewa grzebień przed jego użyciem, korzystając ze skrzynki z węglem drzewnym. Podobne urządzenia wielokrotnie pojawiają się w ikonografii.
Tylko dlaczego czesanka jest niebieska? Przecież każdy, kto choć raz zajmował się barwieniem, dobrze wie, że przed nim trzeba wełnę odtłuścić.

Przede wszystkim: rzemieślnicy cechowi nie tylko pracowali inaczej, niż wiejska baba. Pracowali także na innej wełnie - bardziej luksusowej, z owiec o runie jednolitym, o typie cienkorunnym lub przejściowym, bez długiego i grubego włosa okrywowego.
Owce cienkorunne mają procentowo znacznie więcej tłuszczopotu, niż prymitywne. Czyni to ich okrywę lepką i znacznie bardziej podatną na brudzenie. W dodatku ich runo ma charakter zamknięty - jest zwarte po wierzchu, co znakomicie zmniejsza penetrację zanieczyszczeń w głąb, ale jednocześnie czyni te zwierzęta bardzo wrażliwymi na zmoknięcie (trudno po nim wysychają). Dlatego w razie deszczów muszą być trzymane w oborze, co nie poprawia czystości ich wełny. A i mycie tych owiec nie bardzo wchodzi w rachubę...
Dlatego po upowszechnieniu owiec cienkorunnych konieczne stało się pranie wełny już na początku przerobu - i to właśnie pranie, połączone z jej odtłuszczeniem. Mycie w chłodnej czy letniej wodzie bez dodatków nie było tu już wystarczające.
Jednocześnie delikatna wełna owiec cienkorunnych jest jeszcze bardziej podatna na uszkodzenie przy przerobie na sucho. Stąd wynika potrzeba jej ponownego natłuszczania. John Munro wskazuje na wyraźne rozróżnienie pomiędzy tkaninami "suchymi" (draperies sèches), wytwarzanymi z wełen grubszych, bez natłuszczania (być może z zachowaniem części własnego tłuszczu), tańszymi - a "tłustymi" (draperies ointes), wytwarzanymi z wełen delikatniejszych, natłuszczanych (w Europie Południowej oliwą z oliwek, w północnej - masłem), zdecydowanie kosztowniejszymi. Te pierwsze zwykle były niefolowane, w naturalnej barwie, te drugie - folowane i barwione, często kosztownymi barwnikami. Etapy ich wyrobu można przedstawić schematem:

STRZYŻA > PRANIE > ZGRZEBLENIE/CZESANIE > PRZĘDZENIE > TKANIE > WYKOŃCZENIE

Na etapie zgrzeblenia, przędzenia i tkania wełna powinna być w tłuszczu. A to oznacza, że najdogodniejsze, naturalne okienka dla jej barwienia istnieją po praniu, a przed natłuszczeniem do zgrzeblenia, oraz po utkaniu, na etapie wykańczania. Jeśli chcemy ją barwić jako przędzę, trzeba użyć natłustki dwukrotnie - a zarówno oliwa, jak i masło swą wartość mają (nie bez powodu można znaleźć wzmianki o zakazywanych przez cechy namiastkach tych natłustek, np. używaniu wody z mydłem - z pewnością ułatwiała pracę, działając antyelektrostatycznie, ale nie chroniła włókien).

Przy obróbce grubej wełny z owiec prymitywnych obecność natłustki jest mniej kluczowa - ponieważ wełna jest zwykle czystsza (a przynajmniej była w czasach minionych), można wykorzystać naturalny tłuszcz, który mamy za darmo. Nawet jeśli go usuniemy, grubszy włos jest mniej elektrostatyczny, i odporniejszy. Ponadto z takiej wełny zwykle wykonywano przędzę grubszą, nawet przy lekkim osłabieniu i tak dość wytrzymałą do tkania. Dlatego tu - zapewne - można było sobie łatwiej pozwolić na odtłuszczenie wełny już na etapie przędzy, i jej barwienie.

A więc- kiedy barwiono?
W cechowym przerobie sukienniczym niewątpliwie z zasady barwiono albo runo, albo tkaninę. Barwienia przędzy w szczególnych przypadkach wykluczyć nie można, ale i wtedy - konkretnie mówiąc, przy tkaninach wzorzystych - barwienie mogło tak naprawdę mieć miejsce na etapie runa, nie przędzy, a obecnie nie jesteśmy w stanie tego określić (w przeciwieństwie do rozpoznawalnego barwienia na etapie tkaniny- patrz punkt 2).

W przerobie domowym, oraz poprzedzającym organizację sukiennictwa cechowego, barwienie przędzy jest bardziej prawdopodobne, choćby ze względy na brak odpowiednio wielkich kotłów poza wyspecjalizowanymi warsztatami. Ale tak naprawdę mówimy tu o prawdopodobieństwie, nie o pewności.




Greulich Stefan: Gospodarski chów owiec, Warszawa 1937

Munro John: Wool and Wool-Based Textiles in the West European Economy, c.800-1500: Innovations and Traditions in Textile Products, Technology and Industrial Organisation, Toronto 2000 [wersja robocza tekstu Medieval Woollens: Textiles, Textile Technology, and Industrial Organisation, c. 800 - 1500, w: The Cambridge History of Western Textiles (ed. David Jenkins), Cambridge / New York, 2003]

Munro John:  Three Centuries of Luxury Textile Consumption in the Low Countries and England, 1330–1570: Trends and Comparisons of Real Values of Woollen Broadcloths (Then and Now), in: Kathrine Vestergård Pedersen / Marie-Louise B. Nosch (eds.): The Medieval Broadcloth: Changing Trends in Fashions, Manufacturing and Consumption, Ancient Textile Series, Vol. 6, Oxford 2009

Filcowe kapcie

Kolejne filcowe dzieło Siostry - kapcie (lub ocieplacze do butów, zależnie od potrzeby) z wełny jagnięcia wrzosówki, ręcznie pranej i gręplowanej, filcowane na mokro. Wełna jagnięca jest delikatniejsza, nie gryzie tak, jak z dorosłej wrzosówki. A poza tym pięknie się filcuje.