Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2012, stron 290 + 30 bibliografia
Praca wyraźnie podzielona jest na części - po wprowadzeniu w tematykę i historii badań następuje analiza źródeł archeologicznych (strony 32 - 60), następnie opis technologii tekstylnych, odnoszący się nie tylko do Gdańska, lecz ogólnie do Europy późnośredniowiecznej i wczesnonowożytnej (strony 61 - 208). Autorka przywołuje tu konkretne gdańskie znaleziska, lecz skupia się przede wszystkim na syntezie źródeł pisanych, ikonografii, i wcześniejszych opracowań.
Z punktu widzenia rekonstruktora interesującą będzie analiza większych fragmentów ubrań, w tym niemal kompletnej sukienki dziecięcej (strony 209 - 249).
Ostatnia wreszcie część to opis technik konserwatorskich, zastosowanych wobec znalezisk.
Przy wstępnej lekturze książka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Spójna kompozycja pracy, żywy język, a zarazem obfitość danych. Podając - bardzo liczne - informacje wykraczające poza ścisły przedmiot analizy, autorka powołuje się na źródła, zaś informacje własne popiera solidnym opracowaniem materiału.
Zestawienia i tabele pozwalają czytelnikowi łatwo ustalić nie tylko to, że dany typ tkaniny "występował" w danym miejscu i okresie, ale i jego popularność na tle innych typów. Uważam tę cechę za bardzo ważną szczególnie dla rekonstruktorów, którzy mają tendencję do "uniwersalizacji" pojedynczych znalezisk. Tymczasem praca Małgorzaty Grupy pozwala łatwo spostrzec, jaka była na danym obszarze proporcja np. tkanin barwionych do niebarwionych, folowanych do niefolowanych, poszczególnych splotów tkackich do innych.
Autorka dokładnie analizuje znalezione fragmenty tekstyliów - poczynając od prawdopodobnego typu owcy, jaka dostarczyła na nie wełny, poprzez grubość i skręt przędzy, do typu i gęstości splotu tkackiego i dalszej obróbki tkaniny. Wielkim atutem pracy są również bardzo dobrej jakości kolorowe zdjęcia - w zbliżeniach fragmentów tkanin można bez problemu zobaczyć nie tylko splot tkacki i skręt przędzy, ale nawet pojedyncze włosy wełny! Pewnym brakiem jest brak skali przy części zdjęć. Oprócz fotografii znalezisk, praca jest ilustrowana przedstawieniami ikonograficznymi z epoki - w większości także w kolorze, oraz rysunkami.
Najobszerniejszą część pracy autorka poświęciła technikom obróbki wełny, począwszy od pozyskiwania jej z owiec, poprzez wstępną obróbkę i przędzenie, aż do tkania i wykańczania materiału. Autorka omawia także barwienie tkanin, wytwarzanie pasamonów, technikę igłową i dziewiarstwo. Opisując te techniki, przywołuje konkretne gdańskie znaleziska, w tej części służą one jednak bardziej jako ilustracja kolejnych etapów produkcji, niż przedmiot analizy sam w sobie. Tak więc czytelnik może się tu dowiedzieć, jak przędziono wełnę, jak ją barwiono, jak tkano krajki na tabliczkach, a jak na bardku, na czym polega technika igłowa i w jakim splocie wykonane zostały gdańskie znaleziska tejże techniki.
Jak widać, autorka nie zakłada automatycznie, że czytelnik z góry posiada znajomość technik tekstylnych, i chce mu je przybliżyć w powiązaniu z konkretnymi znaleziskami. Jednak stosunek obszerności tych "wprowadzeń ogólnych" do analizy konkretnych obiektów archeologicznych każe przypuszczać, że celem autorki było nie tylko opracowanie znalezisk, ale stworzenie syntezy wiedzy na temat historycznych tekstyliów wełnianych, a w szczególności technik ich wytwarzania. Byłby to cel bardzo ambitny, wymagający obszernej wiedzy. Na ile udało się go osiągnąć Małgorzacie Grupie?
Niestety w tym momencie muszę przejść do uwag mniej pochlebnych. O ile analiza samych znalezisk spełniła wszystkie moje oczekiwania, a nawet poza nie wykroczyła, to w zakresie syntezy innych opracowań i źródeł pozaarcheologicznych autorce zdarzają się błędy, jakie doświadczonemu archeologowi specjalizującemu się w tekstyliach zdarzyć się nie powinny.
Głównie są to błędy terminologiczne - można by je właściwie nazwać nieścisłościami, jednak dla odbiorcy wprowadzającymi w błąd.
Błąd pomniejszego kalibru (być może edytorski, nie pochodzący od autorki) to np. używanie nazwy "kępa" na określenie krótkiego, nieprzędnego włosa o grubym rdzeniu (s. 36) - prawidłowa nazwa, przyjęta w międzynarodowej terminologii włókienniczej, to kemp.
Na stronie 62 znajdujemy informację: "Hodowano owcę typu świniarka i jej odmianę wrzosówkę". Zdanie to niesie błąd podobnego kalibru, co stwierdzenie "jamnik to odmiana pudla". W rzeczywistości świniarka i wrzosówka to dwie różne rasy owiec (czyli o poziom wyżej, niż odmiana), i to nawet nie będące szczególnie bliskimi sobie - wrzosówka należy do owiec krótkoogoniastych północnych, i bliżej jej np. do rodzimych ras Skandynawii, niż do świniarki - owcy klasyfikowanej zwykle jako długoogoniasta lub przejściowa (Kawęcka 2001).
W tekście (str. 66 i dalej) autorka używa nazwy "wyczeski" dla określenia wełny pozyskiwanej z owiec naturalnie liniejących. Problem w tym, że termin ten ma już przyjęte we włókiennictwie określone znaczenie - krótkie włókna powstające jako odpad przy przerobie czesankowym.(Michałowska 2006, s.453).
Na stronie 133 czytamy: "biorąc pod uwagę materiały pozyskane z dzielnic rzemieślniczych Gdańska, należy zweryfikować twierdzenie Mączaka , że w omawianym okresie wszystkie lub prawie wszystkie sukna były folowane ". O ile odkrycie M. Grupy, dotyczące bardzo wysokiej frekwencji w znaleziskach tkanin niefolowanych, jest bardzo istotnym dla obrazu ubioru niższych warstw społecznych, o tyle ma się ono nijak do twierdzenia Mączaka z prostego powodu - sukno jest z definicji tkaniną folowaną (ibid. s.371). A więc nie było sukien niefolowanych - taka tkanina po prostu nie jest suknem.
Pora przejść do błędu, który mnie najbardziej poraził.
Omawiając barwniki używane w gdańskim farbiarstwie, autorka powołuje się na siedemnastowieczną ordynację władz miejskich, zakazującą używania substancji uważanych za barwniki niskiej jakości, i wymienia wśród nich (s.115) - anilinę - barwnik, jak wiadomo, a przynajmniej powinno być wiadomo nawet uczniowi liceum, zsyntezowany dopiero w XIX wieku. To właśnie anilina przyniosła rewolucję w farbiarstwie, związaną z dostępnością tanich, trwałych i jaskrawych barwników.
Źródło tego błędu łatwo wytropić. Anilinę zsyntezowano niezależnie od siebie w kilku różnych ośrodkach (stąd podawane bywają różne daty, jako najwcześniejszą przyjmuje się 1826 roku). Jeden z pracujących nad nią chemików, Carl Julius Fritzsche, otrzymał tę substancję, działając wodorotlenkiem potasu na indygo otrzymane ze znanej cywilizacjom Mezoameryki rośliny Indigofera suffruticosa, dawniej Indigofera anil, lub krótko Anil. Od niej wywodzi się nazwa aniliny.
Zważywszy, że cechy i władze miejskie sporej części Europy zakazywały używania innych źródeł niebieskiego barwnika, niż urzet, zakaz stosowania indygo otrzymanego z Indigofera anil w Gdańsku jest bardzo prawdopodobny. Z całą pewnością nie mogło natomiast chodzić o syntetyczny barwnik nie istniejący jeszcze przez dwa następne stulecia, i dla specjalistki zajmującej się historią tekstyliów powinno to być oczywiste!
Dla czytelnika głębiej zainteresowanego historia ras owiec poważną usterką pracy będzie brak zasygnalizowanego rozróżnienia pomiędzy rasami współczesnymi i dawnymi.
Analiza składu dawnych tekstyliów poprzez zestawianie ich ze składem runa ras współczesnych jest praktyką powszechnie przyjętą za brytyjskim zoologiem M.L.Ryderem (choć stawia mu się zarzut, że nie docenił roli świadomego sortowania runa przed przędzeniem). W Polsce praktykę te stosuje przed wszystkim J. Maik - w swych pracach zaznaczający jednak, że ta metoda ma charakter porównawczy. Innymi słowy, możemy mówić, że dane znalezisko np. składa się z wełny w typie merynosa, a nie - że jest z merynosa (tego tak naprawdę nie możemy wiedzieć na podstawie samej analizy składu wełny - mogła to być inna owca cienkorunna, o zupełnie innym pochodzeniu, budowie ciała, wyglądzie...).
Małgorzata Grupa niestety nie poczyniła tego zastrzeżenia. W rezultacie czytamy u niej: "Z całą pewnością te miękkie, elastyczne paski tekstylne wykonane były z wełny owcy pomorskiej lub mazurskiej" (s.204).
Z całą pewnością nie były - jeśli rozumieć to zdanie dosłownie. Owca pomorska w znaczeniu takim, jakie przyjmuje się dziś powszechnie w Polsce, to rasa wyhodowana zaledwie w okresie międzywojennym, a skonsolidowana po II wojnie światowej - biała owca długowełnista o runie jednolitym. Z oczywistych przyczyn jej wełna nie mogła się znaleźć w średniowiecznych tekstyliach.
Druga możliwość - to owca niegdyś występująca na Pomorzu, dziś hodowana zachowawczo w Niemczech, znana jako Raughwollige Pommersche Landschaf (w tłumaczeniu: szorstko- lub grubowłosa pomorska owca rodzima) - rasa kolorowa, o okrywie mieszanej, optycznie przypominająca "uszlachetnioną" wrzosówkę.
Fakt, że wspomniane w tekście krajki tabliczkowe zawierały duży procent włókien rdzeniowych, każe przypuszczać, że o taką owcę chodziło autorce. W pracy naukowej wskazane byłoby jednak, aby czytelnik nie potrzebował się domyślać, "co autor miał na myśli".
Owca pomorska - źródło: http://www.bioroznorodnosc.izoo.krakow.pl/node/26 |
Owca pomorska dawnego typu - źródło http://www.pommernschaf-ruegen.de/ |
Można mieć zastrzeżenia do powtarzania arbitralnych stwierdzeń typu: "Oczywiście, jak to bywało z wynalazkami, wystąpiono przeciw używaniu nowego urządzenia [kołowrotka - przyp. mój] do snucia osnowy, ponieważ zagrażało to interesom prządek wykonujących tę czynność na wrzecionie (...) Kołowrotek był dozwolony do przędzenia wątku" (s. 86). Aż chce się zapytać, dlaczego to kołowrotek nie zagrażał interesom prządek wykonujących wątek (i czy rzeczywiście były to dwie różne grupy, jak można z tego wnioskować)? Przyczynę oporu wobec wprowadzenia kołowrotków do przędzenia osnowy, przy dopuszczeniu przędzenia na nich wątku, wyjaśnia J.Munro, a za nim inni autorzy. Wyjaśnienie to znajduje potwierdzenie ze strony osób zajmujących się przędzeniem praktycznie. Otóż średniowieczny kołowrotek, pozbawiony mechanizmu nawijającego przędzę i napędu nożnego uwalniającego drugą rękę prządki, daje przędzę nierówną i mało wytrzymałą, nie spełniającą wymagań stawianych osnowie.
Zastanawia stwierdzenie "Filc wytwarzany był z długich włókien czesanych, z których wyczesane zostały krótkie włókna" (s. 160). O ile mogło tak być w pojedynczych przypadkach, to jako generalizacja takie stwierdzenie jest zupełnie sprzecznym z większością ustaleń dotyczących historycznej produkcji filcu (I. Turnau chociażby), a sugeruje wiedzę nabytą za pośrednictwem współczesnych filcowników artystycznych, pracujących istotnie z przemysłową czesanką. Tymczasem historyczną tendencją było wykorzystywanie do filcu włókien krótkich, źle nadających się do przędzenia (Turnau s.90), przygotowywanych techniką zgrzebną, a nie czesankową. (Turnau zostaje zresztą wymieniona w bibliografii - obejmującej jeszcze tylko trzy inne pozycje skupiające się na filcu - w tym Feltmaking autorstwa Beverly Gordon, autorki zdecydowanie zajmującej się filcownictwem "artystycznym", a nie historycznym).
Czy takie błędy przekreślają wartość książki? Zdecydowanie nie. Podważają jednak przydatność obszernej części syntetycznej - osoba, dla której zawarta w niej wiedza będzie nowością, nie jest w stanie samodzielnie zauważyć zawartych w niej błędów. Z kolei czytelnik bardziej zorientowany, który zauważy w tekście naukowej publikacji błąd tak podstawowy, jak umieszczenie aniliny w XVII wieku, łatwo może na jego podstawie zniechęcić się do skądinąd wartościowej pracy.
Nie umniejsza to wartości analizy znalezisk, i można żałować, że autorka nie poświęciła więcej objętości pracy właśnie tejże analizie (np. bardzo interesujący wątek badań M.Grupy poświęconych rozróżnianiu wełny barwionej w tkaninie od barwionej wcześniej został zaledwie zasygnalizowany (s. 110).
Pokazane przeze mnie usterki pracy mają charakter głównie błędów i nieścisłości terminologicznych - wypada tylko żałować, że nie zostały usunięte podczas redakcji naukowej, i mieć nadzieję na ich korektę w przyszłości.
Ogólnie - zakupu tej pozycji nie żałowałam ani przez chwilę, i uważam ją za niezbędną w biblioteczce każdej osoby zajmującej się ubiorem niższych warstw społecznych na naszych terenach w końcu średniowiecza i wczesnej nowożytności. Czytać ją trzeba jednak z pewną doza krytycyzmu, zwłaszcza w kwestiach wykraczających poza gdańskie wykopaliska.
Kawęcka Aldona: Charakterystyka populacji owiec rasy świniarka, (w) Wiadomości Zootechniczne, R. XLIX (2011), 1: 5–10
Michałowska Marta: Leksykon włókiennictwa, Warszawa 2006
Munro John: The Rise, Expansion and Decline of the Italian Wool-based Cloth Industries, 1100-1730. (w) Studies in Medieval and Renaissance History, 3rd Series, Vol. 9 (2012)
Munro John: Three Centuries of Luxury Textile Consumption in the Low Countries
and England, 1330–1570: Trends and Comparisons of Real Values, (w:) The Medieval Broadcloth
Changing Trends in Fashions, Manufacturing and Consumption, Oxford 2009
Ryder Michael L.: A survey of European primitive breeds of sheep, 1981
Turnau Irena: Hand-felting in Europe and Asia from the Middle Ages to the 20th Century, Warszawa 1997
Witam się serdecznie!
OdpowiedzUsuńTu się schowałaś ;-)
Dzięki za fajną recenzję książki, też się zastanawiałam nad zakupem, ale że interesują mnie raczej wieki wcześniejsze, więc odpuściłam. Czy mogłabyś podać jakieś bliższe informacje na temat odróżniania tkanin barwionych w całości od tkanych z barwnej przędzy? Pomijając oczywistości typu tkanin wielobarwnych (kraciastych i pasiaków) to z jednolitymi jest problem - z naszego punktu widzenia nie do odróżnienia i nie do udowodnienia. Co prawda późne średniowiecze i nowożytność to już manufaktury i specjalizacja, ale mnie interesuje czy metodę dałoby radę zastosować do interesujących mnie znalezisk wcześniejszych.
Co do znajdowania "kwiatków" w książkach to też ostatnio znalazłam taką ciekawostkę we "Włókiennictwie Gdańskim X-XIIIw" Nahlika. Otóż miał on problem, dlaczego część przędz jest kręcona w skręcie "Z" a część w skręcie "S". Chodziło o przędze z wrzeciona, gdzie konsultantka (starsza prządka) stwierdziła iż nie da się jej kręcić w drugą stronę niż prawo, ewentualnie "S"-ki były kręcone przez mańkuta. Aż wzięłam w rękę wrzeciono żeby stwierdzić czy nie mam zwidów ;-)
Dodaję twojego bloga do listy obserwowanych :D
Możesz też dodać sobie tutaj na pasku bocznym gadżet, który ułatwia subskrypcję :)
pozdrowienia
Witam!
UsuńNiestety o odróżnianiu wełen barwionych w przędzy i w tkaninie można wyczytać zaledwie w przypisie - w tkaninach spilśnionych penetracja barwnika do wewnątrz tkaniny jest ograniczona, i nasączenie nim wnętrza jest wyraźnie mniejsze, niż warstwy zewnętrznej, szczególnie kutneru na suknie. Nie wiem, na ile stwierdzenie tego wymagało rozbudowanej aparatury - Małgorzata Grupa powołuje się tu na własne badania, i z wielką chęcią bym o nich właśnie poczytała.
Jako że mowa tam o suknach, można wnioskować, że dla tkanin wczesnych, w większości nie pilśnionych, penetracja barwnika musiała być większa, a różnica między nasyceniem wnętrza i powierzchni będzie mniejsza, może niezauważalna...
A kwiatek o leworęcznych prządkach przywołuje też niestety i pani Grupa, już jako prawdę uznaną. Byki raz puszczone w obieg naukowy nie umierają! Ilustracja, gdzie pan kręci wrzecionko prawą ręką, a pani lewą, została w "Tekstyliach..." zinterpretowana następująco: on przędzie w skręcie Z, ona w skręcie S. W recenzji o tym już nie pisałam, bo: raz - w sumie recenzuję Grupę, a nie Nahlika, dwa - kto ma pojęcie o rzeczy, i tak sam zauważy...
Swoją drogą, też po przeczytaniu tego (jeszcze u Nahlika) właśnie za wrzeciono złapałam :D. Muszę powiedzieć, że moim naturalnym podejściem było kręcenie w prawo, czyli "Z", ale jakoś nie miałam kłopotu z przestawieniem się. Biorę poprawkę na to, że naprawdę wyrobiona prządka może potrzebować trochę czasu, żeby kręcąc w drugą stronę dojść do tej samej (wysokiej) sprawności, ale twierdzenia, że "wymagało to trzymania wrzeciona w specjalny sposób", czy "prządka musiała nauczyć się prząść lewą ręką" jakoś nie wytrzymują spotkania z rzeczywistością...
Odnośnie barwienia przędzy vs. tkaniny mam pewną dozę materiału do refleksji, i samych refleksji trochę też. W każdym razie wychodzi na to, że w pewnej Frehowej dyskusji Borg miał rację. I Ty też zapewne miałaś rację. Zupełnie jak w pewnym starym żydowskim dowcipie. (W esencji: inne datowania - inne typy owiec - inny "proces technologiczny"). Jak będę miała trochę czasu, postaram się coś z tych przemyśleń tu wrzucić.
Dzięki za wizytę i pozdrawiam!
Dzięki za odpowiedź.
UsuńCzyli z grubsza wygląda iż metoda rozróżniania wymaga dostępu do konkretnych skrawków oraz pozwolenia na ich "rozgrzebanie". Dla mnie nierealne, ale może kiedyś znajdzie się jakiś archeolog, który będzie miał możliwości i chęć zrobić tego typu badania. Miejmy nadzieję że jeszcze za naszego życia ;D
Mi na wrzecionie też łatwiej kręcić w prawo, ale to chyba wynika z tego że jakoś tak się same palce układają. Anatomia się kłania? Jakieś atawizmy? Nie mam pojęcia, ale zmiana kierunku kręcenia nie sprawiła mi, z drugiej strony, żadnego problemu. Ot chwilę musiałam się skupić i tyle. Może przy wrzecionie orenburskim miało to jakieś znaczenie?
A co do pamiętnej dyskusji na freha, to ja się dopiero po awanturze zreflektowałam, że gadamy niczym gęś z prosięciem, ja o jednym, a Borg o czym innym ;) I parafraza owego żydowskiego dowcipu pasuje jak ulał. Tak więc nie zamierzam się więcej kłócić, bo po co niepotrzebne kwasy i flejmy :) I z niecierpliwością czekam na twoje refleksje na te tematy także i tutaj na blogu :)
Bardzo fajny blog.Szukałam właśnie wiadomości o wełnie powiedzmy od podszewki -i tu właśnie znalazłam .
OdpowiedzUsuńDziękuję! Miło wiedzieć, że ktoś czyta, i korzysta :)
Usuńoj korzysta, korzysta... Jestem początkująca i muszę przyznać, że ten blog bardzo mi pomaga. Dobrze, że są ludzie którzy dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem z innymi :)
OdpowiedzUsuń