sobota, 25 maja 2019

Runo - ile to warte?

Do poniższego wpisu sprowokowały mnie dwa facebookowe wątki (czy w ogóle istnieją jeszcze wątki niefacebookowe?)  Ostatni dotyczył zakupu runa po 50 zł / kilogram - zakupione runo okazało się mieszaniną podfilcowań i zanieczyszczeń roślinnych. Wcześniejszy - poszukiwania runa, bynajmniej nie do ocieplenia domu, tylko do rękodzieła, w cenie... no właśnie, nie wiem, jakiej, bo 3 zł / kg było wedle potencjalnego nabywcy ceną oburzająco wysoką. Nie ukrywam, pierwszy wątek już mnie zagotował... po drugim pokrywka na gotującym kotle  jeszcze podskoczyła, więc nie ręczę, że tekst będzie obiektywny.

Ile warte jest runo? Tak, jak przy każdym towarze, można odpowiedzieć na dwa sposoby. Pierwszy - tyle, ile klient jest skłonny zapłacić. Drugi - tyle, aby sprzedawcy się opłaciło sprzedawać.

Kłopot w tym, że w Polsce oba te sposoby leżą. Runo u hodowców też leży - poza rejonami z tradycją lokalnego przerobu jest praktycznie niesprzedawalne. Jeśli trafi się możliwość sprzedaży w skupie, to w absurdalnej cenie około 3 zł / kg (dlaczego absurdalnej, o tym pogadamy przy kwestii opłacalności), ale zwykle i tego nie ma - runo jest odpadem, generującym koszty, bo ostrzyc owce trzeba dla ich dobrostanu. Z drugiej strony mamy rynek prządek i filcowniczek... wróć, nie mamy żadnego rynku. Tak naprawdę jesteśmy zbyt małą grupą, by wyznaczać jakikolwiek standard. To inni wyznaczają nam standardy, przynajmniej na razie.  (Na razie... niepoprawna optymistka!) I tymi innymi nie są hodowcy, tylko producenci i sprzedawcy czesanek. Te mają ceny dość ujednolicone, wiadomo, czego można się spodziewać. Poltopsowe czesanki, czyli taki poziom startowy - owca marki owca, co tam akurat w fabryce do zgrzeblarki wpadło - w chwili pisania chodzą w detalu około 70 zł / kg, wełny ciekawszych ras po sto kilkadziesiąt zł (dla przejrzystości podawać będę za kilogram, nawet jeśli kupujemy zwykle po 100 gramów).

No dobrze, skoro nie w Polsce, to może na świecie? Tu rzeczywiście nie ma problemu. Światowy standard cen wełny surowej wyznacza Australia. Zainteresowanym polecam https://www.wool.com/market-intelligence/weekly-price-reports/ - jak widać, mikronaż mocno wpływa na cenę!  Przy 23 mikronach mamy obecnie około 20 dolarów australijskich, czyli lekko ponad 50 zł za kilogram. Zaznaczam, kilogram ustandaryzowanej, jakościowej, australijskiej wełny. Szczególnie gruba będzie znacznie tańsza, cieńsza będzie nieco - nie tak znacznie - droższa.

Dla prządki, zainteresowanej wełnami rasowymi i odmianowymi, kolorami, szczególnymi cechami - ta cena będzie tylko punktem wyjścia. Jak dla mnie rozsądnym.

I tu mamy od razu odpowiedź na kwestię drugą - "tak, aby sprzedawcy opłaciło się sprzedawać". Owszem, nie jesteśmy Australią, poziom kosztów życia i pracy mamy nieco inny - ale nie siedemnastokrotnie! A taka jest różnica średnich cen skupu tam i u nas. Przy czym, jak się rzekło, skup wełny w Polsce jest bytem mocno teoretycznym. A jeśli już istnieje, to nijak nie premiuje wełen lepszych gatunkowo.

Owca, w zależności od rasy, da rocznie od kilograma do pięciu kilogramów wełny (wyższe osiągnięcia są znane, ale to już pojedyncze rekordy u niektórych ras, a piszę tu o realnej produkcji). Za 3 zł / kg nikomu nie opłaci się hodować owiec na wełnę. Mało tego - nie opłaci się dbać przez cały rok o czystość i jakość tej wełny. A nawet niekoniecznie o higienę strzyży (na deskach lub płachcie, nie na ściółce, z sortowaniem i odrzuceniem partii odpadowych, unikanie przystrzyżyn...). W tej cenie dostajemy odpad po zabiegu zootechnicznym zapewniającym dobrostan owiec. Cokolwiek więcej jest tylko dobrą wolą lub przyzwyczajeniem hodowcy. Bierzemy worek albo dwa worki w cenie średniej pizzy, i mamy nadzieję, że coś niecoś się wybierze. Tyle.

A teraz powiem coś niepopularnego - Polska nie jest krajem do hodowli owiec. Dokładniej, nie jest krajem do towarowej produkcji wełny. Dlaczego? Wełna nie musi być produkowana blisko klienta (historycznie, ze względu na trwałość, niską wagę, stosunkowo wysoką wartość, był to jeden z najbardziej "transportowych" surowców). Więc łatwo można ją wytworzyć tam, gdzie jest tania, i przetransportować tam, gdzie jest potrzebna. Nawet dziś ma to znaczenie - transport wełny jest tani w porównaniu z transportem mrożonych półtusz czy nabiału...
Nie bez przyczyny główni hodowcy owiec ras wełnistych to kraje i regiony "na końcu świata", ale za to z sezonem pastwiskowym w okolicach 365 dni. W Polsce sezon pastwiskowy to w najlepszym razie około 180 dni - a w północno-wschodnich rejonach bliżej 130...
Różnica kosztów jest ogromna. Ale nie tylko w tym rzecz - zaprószenie runa sianem powstaje głównie podczas żywienia alkierzowego (czyli w oborze). Wyschnięte, kruszące się źdźbła i liście zadawane od góry w paśniku - kontra elastyczne, żywe znajdujące się poniżej pyska owcy. I dlatego nie możemy na większą skalę konkurować ani ceną, ani jakością.

Ale to, co jest "słabością" dla hodowli wielkotowarowej, może być siłą dla osób poszukujących wełny do przędzenia i filcowania. Wielkie stada są z definicji zuniformizowane - australijski owczy ranczer nie może sobie pozwolić na obecność owiec kolorowych, czy o runie mieszanym - nie chce zanieczyścić wełny i obniżyć jej klasy. Drobny hodowca może wręcz celować w wełnę naturalnie kolorową dla amatorów i rękodzielników.

Musi jednak do tego mieć perspektywę jakiej-takiej opłacalności. Skupowe 3 zł nijak tego nie daje.
Z drugiej strony mamy światowe 50 zł. Ale z ceną wiąże się jakość. Nie uzyskamy w Polsce runa idealnie pozbawionego okruchów siana czy słomy (już w pd-zach. Europie i części Wysp Brytyjskich - owszem!) Ale można zminimalizować ich ilość, dbając o właściwą konstrukcję paśników, nie zadając do nich siana w momencie, gdy pod paśnikiem tłoczą się głodne owce, a okruchy od razu lecą na ich grzbiety.  Można unikać podfilcowań (właściwy termin strzyży, unikanie wilgoci w pomieszczeniach).

Wartość około 50 zł zakłada rasy towarowe rasy wełniste (taki np. corriedale). Wiele ras prymitywnych ma znacznie niższą wydajność strzyżną. A sztuka owcy jest sztuką owcy - nawet jeśli ze względu na mniejsze gabaryty je mniej, to dbać o jej zdrowie i czystość runa trzeba tak samo. Więc nie traktowałabym tej sumy jako sufitu - za dobrze utrzymane runo ciekawej rasy (dla mnie to np. stare rasy prymitywne, ale każdy ma własne faworytki) można dać i więcej. Trzeba pamiętać, że dla niektórych ras ten kilogram-półtora to cała użytkowa wydajność strzyżna - czyli rok dbania o runo owcy!
Celowo nie piszę: o owcę, bo zdrowiu tejże nie szkodzi, że zbierze w swoją okrywę pół kilo okruchów siana. A dla prządki to koniec...

W przemyśle zanieczyszczenia celulozowe (czyli okruchy siana itp.) usuwa się karbonizacją - nie wpływa ona dobrze na wytrzymałość wełny, ale przynajmniej jest opcją. W przerobie domowym czy rękodzielniczym - jeśli ich ilość przekracza pewien "poziom tolerowalny" - dyskwalifikuje runo.

Podsumowując - 50 zł / kilogram jest realistyczną, zbliżoną do światowej, ceną za kilogram runa. Jakościowego, wstępnie sortowanego runa popularnej rasy o użytkowości wełnistej. "Rarytasy" spokojnie mogą kosztować więcej. Ale jest to cena runa o jakości, na którą hodowca pracował cały rok - bez złośliwych obłożeń (rzepy itp.), bez podfilcowań, bez przewężeń głodowych, bez zanieczyszczeń okołostrzyżnych, fekaliów itp. (jak pisałam kiedyś, pewna doza brudu w wełnie jest normalna - ale nie dredy z błota i zaschniętego kału), bez podstrzyżyn albo ze śladową ich ilością. W polskich warunkach praktycznie nieuniknione jest trochę zaprószeń paszowych sianem czy słomą.
Za kilogram takiej wełny moim zdaniem spokojnie można zapłacić kilkadziesiąt złotych. Jest to ilość, która przy przędzeniu czy galanterii filcowej zapewni nam robotę na tydzień. Czyli nasza praca, nawet po minimalnej stawce, i tak będzie 10 x więcej warta, niż surowiec. Robienie jurty to insza inszość ;)

Hodowca, który uważa, że przetrzymawszy przez rok owcę, może za to, co zeszło z jej grzbietu, czymkolwiek by nie było, inkasować kilkadziesiąt zł / kg - popełnia zasadniczy błąd. I błąd popełnia nabywca, który uważa, że skoro w skupie wełna kosztuje 2,90, to w tej cenie może się spodziewać pachnącego, czystego runka. Prawda leży gdzieś pośrodku? Niekoniecznie. Prawda leży tam, gdzie leży - a mamy tu mamy dwie prawdy. Prawdę wysokogatunkowego surowca do rękodzieła (który ma święte prawo kosztować te 10% kosztu robocizny liczonej po minimalnej stawce), i prawdę nieszkodliwego przy odpowiednim zagospodarowaniu poprodukcyjnego odpadu biologicznego. Takie rzeczy zwykle oddaje się za darmo chętnym, którzy podejmą się je zutylizować. A to, czym będzie runo, leży w ręku bezpośrednio producenta - a pośrednio nabywcy. Nie bójmy się dobrze płacić za fajne runo - i nie bójmy się odrzucić badziewia!

4 komentarze:

  1. bardzo fajny i mądry tekst, podpisuję się obiema prządkowymi łapkami

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja się pod tym podpiszę. Bardzo dobra analiza tematu. I bardzo szkoda, że pewnie nie dotrze tam, dokąd powinna. Na początku swej przygody z wrzecionem ambitnie próbowałam zmierzyć się z tym, do czego mogłam mieć dostęp w sensie runa. Na szczęście na bardzo mała skalę, ale wystarczyło, by się zniechęcić. Mini wszystko, szkoda....

    OdpowiedzUsuń
  3. Suprer tekst ważny dla wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielkie Dziękuję za tak profesjonalne i pouczające informacje. Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.