sobota, 5 kwietnia 2014

Diabelskie wzorki i kolorki

 czyli "Diabelska materia" okiem krytyka

Tekst niniejszy powstał w nawiązaniu, polemicznym zresztą, do pracy Michela Pastoureau Diabelska materia. Nie jest jego celem recenzja czy całościowa analiza od dawna dostępnego i znanego opracowania, raczej - dyskusja nad dwiema tezami autora. I do dyskusji właśnie czytelników zapraszam!

1. Diabelskie paski?

Poszukując opracowań traktujących o kolorystyce ubrań w średniowieczu, często natrafiałam na wzmianki o materiałach pasiastych jako "piętnujących", naznaczających negatywnie osobę je noszącą, często przypisanych osobom z marginesu społecznego czy w inny sposób "niegodnym". Przy czym, jeśli opracowania co bardziej popularne (artykuły internetowe, wytyczne dla grup historycznych), w ogóle podają źródło, to jest nim właśnie Pastoureau.

Wielokrotnie podkreśla on negatywnie wartościujący w kulturze średniowiecznego Zachodu charakter ubioru w pasy. W mojej jednak opinii dość niejasno uzasadnia genezę takiego wartościowania. Wiąże je z niebezpiecznymi (lub jako niebezpieczne postrzeganymi) zwierzętami w paski, to znów podkreśla znaczenie pasów jako "elementu chaosu" odróżniającego się od jednolitego uporządkowania, a tym samym wykorzystywanego, aby wyróżnić "nieuporządkowane" elementy społeczeństwa. Przypisuje pasom "diaboliczność" w percepcji człowieka średniowiecza niejako inherentną, wynikającą z samego faktu ich pasiastości. "Wszyscy ci >odmieńcy< gwałcą społeczny ład, tak samo jak pasek gwałci ład chromatyczny i ubraniowy" (s. 30).  Dlaczego "gwałci"? W innym miejscu znaleźć można wyjaśnienie, że nie pozwalając na rozróżnienie i zdefiniowanie "wzoru" i "tła", pasy wymykają się próbom uporządkowania, jako wielobarwne, wyrażają chaos, zamęt.
Ustawy przeciwzbytkowe, czy bulla papieska zakazująca zakonnikom noszenia pasiastych ubiorów stają się dla Pastoureau dowodem negatywnie wartościującego charakteru tychże. Pytanie jednak - czy wielokrotne ponawianie zakazów, zwłaszcza w ustawach antyzbytkowych, sugeruje, że rzecz zakazywana była dla powszechnej wrażliwości odstręczającą? Czy może jednak wręcz przeciwnie?

Czy rzeczywiście w średniowiecznym oglądzie paski "hańbiły" - nie jestem w stanie odpowiedzieć. Natomiast, co zwraca moją uwagę w lekturze książki, rozważając kwestię materiałów w paski, Pastoureau praktycznie nie wychodzi poza sferę symboliki i filozofii. Ja zaś chcę rzucić na sprawę skromnym i przyziemnym okiem "tekstylnika".

Jak powstają pasy na tkaninie? Dziś często bywają nadrukowane już po jej utkaniu. Te szersze niekiedy rodzą się poprzez zszycie pasów różnobarwnych tkanin (vide niesławne "wikińskie szarawary", alias piratki). Ale historycznie pierwszą i najbardziej oczywistą metodą otrzymywania tkaniny w pasy - i wciąż chyba jeszcze najpopularniejszą - jest utkanie jej z różnobarwnej przędzy. Niejako kolejną pochodną jest tkanina kraciasta - tu różnobarwny jest i wątek, i osnowa.

To, że tkanina w pasy wymaga przędz w różnych kolorach, implikuje konieczność barwienia przed tkaniem, ewentualnie wykorzystania włókna o barwie naturalnie zróżnicowanej (np. wełny z czarnych i białych owiec). Jak się ma to do historii tkactwa?


We wczesnośredniowiecznej Europie tkactwo było w zasadniczej mierze "przemysłem domowym", by w dojrzałym średniowieczu przejść w gestię wyspecjalizowanych rzemieślników o organizacji cechowej. To mniej więcej oczywistość - ale jaki ma związek z pasiakami? Otóż ma, i to spory.
Nie darmo po dziś dzień wzorzysty pasiak ma konotacje wiejskie, chłopskie. Przy tkaniu w domu sporządzano naraz stosunkowo niewielkie partie tkaniny, wykorzystując własny, często zróżnicowany kolorystycznie surowiec. Jeśli barwiono tekstylia - to w niewielkich partiach. Przeciętne domostwo nie dysponowało potężnymi kadziami barwierskimi i "osprzętem" do nich. Farbowano w zwykłego rozmiaru garnkach - a wobec tego możliwości ufarbowania gotowej sztuki materiału były ograniczone. O wiele łatwiej było barwić przędzę, a potem utkać z niej materiał - w tym właśnie pasiak!

Cechowy przerób modyfikuje ten proces. Pojawiają się wyspecjalizowane warsztaty, dysponujące potężnymi kadziami, pozwalającymi na barwienie naraz całego postawu materiału. Równolegle zachodzi druga zmiana - w miejsce prymitywnych owiec o runie mieszanym, często kolorowych, pojawiają się owce cienkorunne, najchętniej białe. Ich delikatne runo łatwo zniszczyć w czasie obróbki wstępnej (czesanie, gręplowanie, przędzenie - to też coraz częściej zamiast na wrzecionie odbywa się na kołowrotku). Potrzeba mechanicznej ochrony włosa wymusza stosowanie natłustek, nanoszonych na runo zaraz po praniu i pozostających na włosie aż do etapu wykończenia sukna. (Nieco więcej na ten temat Przędzę, tkaninę, czy ... ? )

To wszystko sprawia, że barwienie w przędzy traci na popularności. Czy zanika? Miało szansę utrzymać się tam, gdzie kontynuowano domowy wyrób tkanin - czyli głównie wśród plebsu w co bardziej zapadłych dziurach. A jeśli z jakimś wzorem kojarzeni byli głównie nieokrzesani rustici, zapewne prestiżu mu to nie przynosiło...

W tym momencie należałoby właściwie zagłębić się w funkcjonowanie obrazu chłopa w literaturze średniowiecznej. Uczyniłoby to jednak z niniejszego tekstu pracę z zakresu literaturoznawstwa, a przecież miało być o tekstyliach... Zaznaczmy więc tylko pokrótce, że konotacje chłopa w owej literaturze pozytywne nie są - chłop jest nie tylko ciemny i nieokrzesany, ale też małoduszny, leniwy, w gorszym razie zdradziecki, w lepszym najwyżej komiczny.

Pasy, i ogólnie kontrastowe wzory, zwracają uwagę patrzącego - tu można z Pastoureau tylko się zgodzić. Jest to proces jak najbardziej fizjologiczny, na poziomie funkcjonowania naszego oka i mózgu. To, co się wyróżnia, co jest  kolorowe i różnobarwne, przyciąga nasz wzrok. Nic dziwnego, że stroje wzorzyste, pasiaste i mi-parti (które autor uważa za "wariację" pasów) stają się ubiorem akrobatów, grajków, pań podejrzanej konduity. Owszem, można wyróżnić się i jednolitym żywym kolorem - pytanie, co jest bardziej ekonomiczne? I znów może zajść tu ten sam proces, co w przypadku chłopskiego pasiaka - ubiór wzorzysty, początkowo z rozmysłem wybieramy przez członków tych grup, może poprzez powiązanie z nimi stać się dyskredytującym, i już wtórnie na nich wymuszanym.
Czy tym panom paski narzucono ustawowo? (Codex Manesse)

A więc negatywne konotacje pasiaka - tu mogę się zgodzić. Natomiast czy rzeczywiście za sprawą jakiejś inherentnej skandaliczności pasów w średniowiecznej estetyce? Widzę tu co najmniej punkt wyjścia do dyskusji.

2. Kolorowa bielizna 


Pastoureau autorytatywnie stwierdza (s. 94) Przez całe wieki, z grubsza biorąc od epoki feudalnej do drugiej rewolucji przemysłowej, wrażliwość zachodnia nie tolerowała ubrań ani tkanin bezpośrednio dotykających nagiego ciała (koszule, letniczki, gacie, kalesony, pościel) w kolorze innym niż biały lub naturalny, nie bielony kolor tkaniny. (...) kolor uchodził za coś mniej lub bardziej nieczystego (zwłaszcza jeśli uzyskiwany był za pomocą barwników pochodzenia zwierzęcego).
Dowodem tego - jakżeby inaczej - mają być znowu reguły klasztorne i prawa przeciwzbytkowe.

Po raz kolejny autor wychodzi tu od abstrakcyjnej idei, za jej pomocą tłumacząc zachowania praktyczne. I - przynajmniej w tym przypadku - zdecydowanie nie jest to właściwy kierunek.

Owszem, wrażliwość zachodnia (i nie tylko zachodnia) nie tolerowała pewnego typu tkanin i ubrań bezpośrednio dotykających nagiego ciała. Konkretnie - ubrań brudnych i śmierdzących.
Dzisiejsza wrażliwość postawiła znak równości pomiędzy rozmaitymi rodzajami "brudu". Brudne jest ubranie zanieczyszczone wydzielinami fizjologicznymi, i brudne jest ubranie upylone ziemią czy popiołem, czy przyczernione sadzą. W rzeczywistości to pierwsze niesie zagrożenie dla naszego zdrowia i obiektywnego poczucia komfortu (w postaci odparzeń chociażby, nie mówiąc o przenoszeniu infekcji i pasożytów, jeśli zakładamy ubranie zabrudzone przez innego człowieka). W przypadku tego drugiego dyskomfort jest subiektywny i sytuacyjny.

Dziś podobnie często zmieniamy i pierzemy ubrania wierzchnie i bieliznę. Historycznie - nie tylko w średniowieczu, ale i długo potem - bywało inaczej. Wierzchnie ubranie zmieniano i prano rzadko, bieliznę o wiele częściej (nawet gdy kąpiele stały się mniemanym "zagrożeniem dla życia", zmiana koszuli pozostała - jako zasadniczy zabieg higieniczny).

Przed epoką detergentów (nie mówiąc o czyszczeniu chemicznym) możliwości prania ubiorów wierzchnich były ograniczone. W naszej strefie klimatycznej wykonywano je najczęściej z wełny (dlaczego - patrz Wełna a len), a ta nie zniesie dobrze prania przy pomocy gorącej wody z ługiem, intensywnego tarcia i klepania. Zaś pranie takie, na jakie jej odporność pozwala, nie usunie dobrze intensywniejszych zabrudzeń. Dokładniej - może spłukać zabrudzenia z ziemi, gliny, czy nawet bydlęcego gnoju (po pracy w oborze choćby). O wiele gorzej ze skutecznym spraniem potu i tłuszczu wydzielanego przez ludzkie ciało, w kontakcie z którym pozostaje bielizna.
Dlatego preferowanym surowcem bieliźnianym były włókna łykowe - przede wszystkim len, ale i konopie. A lnu, jak wie każdy ultras, "nie umiano barwić". Oczywiście nie jest to stwierdzenie do końca ścisłe - len barwić umiano, i barwiono. Wymaga on często odmiennych, niż wełna, receptur, wybarwienia bywają mniej intensywne, a paleta kolorów skromniejsza. tym niemniej barwić się daje. Jednak wybarwienie to nie wytrzymuje próby prania poprzez parzenie, ługowanie i tarcie - dobry jego opis daje Jan Słomka w Pamiętnikach włościanina:
Pranie odbywało się zwyczajnie co tydzień, bo bielizny było szczupło, zmieniali ją zwyczajnie w niedzielę rano. Bielizna i w ogóle wszystkie »smaty« były do prania najpierw zamoczone na noc w dużych cebrach, następnie z pierwszego brudu były przepierane w sadzawce lub przy innej wodzie poza domem. Potem układali je w polewanicy na wysokich trzech nogach, czyli t. zw. »tryfusie«, posypując warstwami cieniutko popiołem z twardego drzewa, i polewali gorącym ługiem, otrzymanym z zaparzonego popiołu. Ług przeciekał przez wszystkie warstwy bielizny i sączył się dziurką, znajdującą się w dnie polewanicy do cebrzyka, pod nią ustawionego, skąd go wybierali i znowu zagotowywali do dalszego polewania, które trwało kilka godzin, dopóki się bielizna nie rozparzyła i nie rozgotowała. Żeby to przyśpieszyć, kładli do polewanicy żelazo lub kamień rozpalony do czerwoności i po zalaniu wrzącym ługiem nakrywali ją denkiem. Z tak wyparzoną bielizną szły znowu kobiety do wody, zawsze we dwie, bo jednej trudno było grube »smaty«, naprzykład kamiziele, wyżymać, i prały je na biało. Pranie więc było dokładne i »smaty« po wypraniu i wysuszeniu na słońcu miały przyjemny zapach.
Barwienie lnianej bielizny, przeznaczonej do częstego prania taką lub zbliżoną metodą, najzwyczajniej nie miało sensu. Ewentualnie mogli sobie na nie pozwolić tylko najbogatsi, którzy mogli kolorową bieliznę potraktować jako jednorazowy (no, kilkakrotny) luksus. W świetle tego zakazy używania barwionej bielizny w ustawach przeciwzbytkowych i regułach klasztornych zyskują zupełnie inny - i o wiele bardziej zrozumiały - sens.
Warto dodać, że barwniki zwierzęce, które według Pastoureau były postrzegane jako szczególnie "nieczyste", to w rzeczywistości barwniki najdroższe - czerwiec, koszenila i purpura. Jakoś nie przypominam sobie, by zwłaszcza ta ostatnia miała dyskredytujące ją konotacje "nieczystości"... Zakazywanie jej noszenia ludziom "niegodnym" to rzecz zgoła biegunowo przeciwna!

Pastoureau wiąże początek kolorowej bielizny, przypadający około 1860 roku, z "uwolnieniem się od moralności protestanckiej, od kapitalistycznej etyki i wartości mieszczańskich". Ja wiążę ją z czym innym - z zastępowaniem pościeli lnianej przez bawełnianą, upowszechnianiem się sprzedaży twardego mydła w ilościach służących już nie tylko do higieny osobistej, ale do prania,  a nade wszystko - z coraz większą dostępnością i popularnością trwałych barwników syntetycznych.





 Pastoureau  Michel: Diabelska materia, Warszawa 2004



Aleksander Jonathan: Labeur and Paresse: Ideological Representations of Medieval Peasant Labour (dla głębiej zainteresowanych tym, jak ukazywano chłopa w literaturze śrd.)

Rule Vera: Vertical or horizontal, ma'am? The Guardian, Saturday 15 September 2001



6 komentarzy:

  1. Dziękuje Ci za ten post! Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle pozwolę się poczęstować i wrzucam na fejsshita :D
    Jak miło by było, jakby do szerokiej publiczności wreszcie dotarła kwestia poruszona w pkt.2 czyli w skrócie "sens robienia sobie kolorowej lnianej kiecki ROBOCZEJ" :/ Takiej, która się brudzi z założenia i często trzeba ją prać :/

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja dziękuję bardzo za ten post. Pomogłaś mi nim bardzo w pewnej dyskusji. Dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Przed chwilą z tvp info dowiedziałam się, że zabytkowe ornaty bogato zdobione to wyraz pokory, bo są ciężkie do noszenia. Teraz diaboliczność pasków spadła na drugie miejsce w kategorii nonszalanckiego tworzenia ideologii ;-)
    Dziękuję za posta i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawe tekstylia i w sumie tkaniny są przecież znane od wielu lat. Jednak jak widać moda cały czas się zmienia i dziś raczej nikt z nas nie chciałby nosić np. bielizny sprzed 100 lat. Ja również sama kupuję materiały i dzianina na bieliznę była właśnie ostatnim moim zakupem. Teraz się przekonam co mi z tego wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.