środa, 20 listopada 2013

Ręcznie wykonane...


Mając lat dwanaście czy może trzynaście zrobiłam sobie łuk z patyka. Jak wiadomo, łuk wymaga strzał, a strzały wymagają grotów. Próbowałam wówczas różnych wynalazków, których nie będę tu przytaczać, bo równie daleko im było na ogół i do jakiejkolwiek historyczności, i do elementarnej BHP. Dość, że jedno z rozwiązań podsunęło mi znalezienie porządnego kawałka aluminiowej blachy. Można ją było ciąć, szlifować, zwijać... Czy aluminiowe groty sprawdzały się dobrze w użyciu, to inna sprawa. Ale na pewno, z punktu widzenia trzynastolatki, aluminium doskonale sprawdzało się jako materiał w obróbce.

Tylko czemu piszę o tym na blogu poświęconym rekonstrukcji historycznej?
A temu, że moje aluminiowe groty niewątpliwie były przykładem "przedmiotów ręcznie wykonanych".

W ruchu rekonstrukcyjnym właściwie od początków jego istnienia istnieje powszechne założenie, że przedmiot ręcznie wykonany jest z definicji bliższym oryginałowi, niż wykonany maszynowo. A więc jeśli nóż czy miecz, to kuty przez kowala młotkiem, jeśli drzewce, to ręcznie strugane, jeśli ubranie, to ręcznie szyte, a jeszcze lepiej - z materiału ręcznie tkanego z nici przędzionych na wrzecionie. I w zasadzie nic, tylko przyklasnąć. Odtwarzając dany przedmiot ręcznie, nie tylko uzyskujemy efekt bliższy oryginałowi (wizualnie i funkcjonalnie), ale też praktycznie poznajemy proces jego wytwarzania, weryfikujemy domysły i przekazy źródłowe, mamy okazję poznać rzeczywisty wkład pracy. To wszystko nie ulega wątpliwości.

Casus I.

 Rzemieślnik sprzedaje krajki "zawierające do 50% wełny" (pomijam fakt, że od razu przypomina się "może Pan u nas zarobić do 8.000 zł"). Na uwagę, że mogłyby być wykonane z wełny 100%, odpowiada:
Jest możliwość wykonania krajek z czystej wełny ale ceny napewno przekroczyłyby 100% dotychczasowych. Poza tym kolory nie byłyby tak intensywne, i oczywiście krajka byłaby bardziej "kosmata" i grubsza.
Po pierwsze: krajka wcale nie byłaby ani bardziej kosmata, ani grubsza za sprawą użycia wełny 100% - może zdumiewające, ale puszystość wyrobu zależy od skrętu przędzy, a grubość tego wyrobu... tak, zgadli Państwo - od tejże przędzy grubości. Po drugie: kolory mogłyby być równie intensywne, chemiczne farbowanie pozwala osiągnąć na wełnie barwy równie żywe, jak na akrylu, kto nie wierzy, niech obejrzy ofertę dowolnego sklepu z czesankami. Po trzecie - gdyby jednak nie były równie intensywne, to chyba dobrze? Wszak miały to być średniowieczne krajki, a nie tęcza z kreskówki o jednorożcach?
To jednak, co mnie najbardziej zdumiało, to deklaracja, że ceny przekroczyłyby 100% dotychczasowych. Ciut dla mnie niejasna - jeśli chodzi o nieznaczną podwyżkę ponad obecną cenę wynoszącą 100%, to chyba nie jakiś straszny ból - a jeśli o przeszło +100%, to ileż ta czysta wełna musiałaby  być droższa od mieszanki, by uzasadnić taką różnicę w cenie gotowego wyrobu? Jeśli nawet dwukrotnie - to znaczy, że rzemieślnik traktuje swoją pracę jako wartość ujemną. Hmm...

Casus II

- Właśnie przędę wełnę, będzie na igłową czapkę - chwali mi się znajoma. Pytam, z jakiej wełny. - Kupiłam piękną czesankę, baby merino superwash - oznajmia, i dziwi się mojej skrzywionej gębie.Czemu się krzywię? Już nawet nie nad tym jagnięciem merynosowym (choć znajoma celuje w prostą Słowiankę z podgrodzia, i takie luksusy to powinna z daleka na żonie kniazia najwyżej oglądać), ale nad superwash. Co to takiego?

Powierzchnię włosa wełny pokrywają drobne łuseczki, które otwierając się, a następnie zamykając, wiążą włosy pomiędzy sobą - tak dochodzi do filcowania. Przy współczesnych wyrobach dziewiarskich na ogół sobie go nie życzymy, stąd powstała wełna superwash - na niej te łuseczki zostały albo rozpuszczone kwasem, albo powleczone warstewką polimeru - w obu przypadkach eliminując możliwość wiązania się włosów między sobą. Pozwala to prać wełnę bez obaw o jej sfilcowanie. Zapewne dobry pomysł na współczesne ciuchy użytkowe (choć można się zastanawiać, na ile wełna w "polewie" z polimeru to jeszcze wełna). Ale czy coś, co nie zachowuje się jak historyczna wełna... jest dobrym substytutem historycznej wełny?



Casus III

Tu zamiast opisu zdjęcie. Prosto ze strony filcownika, którego wyroby pokazują skądinąd przyzwoite rzemiosło. I tak, te wyroby były prezentowane jako historyczne, nie jako rzeczy do użytku "pozarekonstrukcyjnego".

Czy naprawdę spośród wszelkich dostępnych kolorów i odcieni czesanki trzeba było wybrać akurat TEN?
Jeśli już ma być żywa zieleń, to niechby w kolorze "Lincoln green" (rezeda barwierska i urzet), à la Robin Hood, a nie fluorescencja dobra dla pani przeprowadzającej przedszkolaki przez pasy.


Nie czepiam się (przynajmniej tu i teraz!) czesanki z merynosa - choć uczepić jej się można, większość historycznych wyrobów filcowych wykonywana była z wełen niższej jakości, mieszanych, o grubszym mikronażu. Ale o te trochę trudniej w handlu, wymagają więcej pracy i doświadczenia przy filcowaniu. Podobnie jak nie myślę potępiać kogokolwiek, kto szyje cote z elanowełny 60% na maszynie, i okłada przeciwników mieczem maszynowo szlifowanym z płaskownika. Większość osób, w tym i ja, w większość swych "historycznych" rzeczy włożyć może i chce ograniczony zasób czasu i środków!

Ale jeśli już podejmujemy się ręcznego wykonania jakiegoś detalu od podstaw, a przynajmniej od wczesnego etapu - zadbajmy nie tylko o "ręczną robotę", ale o przynajmniej w miarę przyzwoity surowiec. Spędzanie godzin nad krajką z poliestru, pracowite ręczne filcowanie czy przędzenie czegoś, co może i pochodzi z owcy, ale już dawno zostało przetworzone ponad wszelkie podobieństwo do naturalnej wełny, ma tyle wspólnego z rekonstrukcją, co moje szczenięce groty ręcznie wycinane z aluminiowej blachy.
Czasem lepiej nawet mieć coś wykonane maszynowo, za to z sensownego surowca - niż marnować czas i umiejętności na coś, co i tak w życiu "historycznie" wyglądać nie będzie.

A więc, o ile nie jesteśmy wyznawcami teorii reinkarnacji święcie przekonanymi, że odrodzimy się znów w rekonstruktorskiej skórze - szanujmy swoje życie, bo mamy tylko jedno!






25 komentarzy:

  1. Amen

    Ale jakbym nie próbowała, to zawsze znajdzie się malkontent, który stwierdzi że moje wełny gryzą, albo czemu nie mogę zrobić koloru xxx (tu wstaw odpowiedni zestaw znaków RGB ;)) Na szczęście coraz mniej takich się do mnie zgłasza, ale zęby mnie bolą i klawiatura świerzbi jak sobie oglądam niektóre "reklamy rekonstrukcji historycznych" :/ Kurca blaszka barwienie naprawdę nie jest trudne, gotowce są w sieci. A i filcowanie czegokolwiek, co NIE pochodzi z Antypodów naprawdę nie jest aż takie niemożliwe, przecież mamy teraz mnóstwo w miarę sensownych alternatyw :/
    A ten kolorek cudnisty, aż mózg wyżera ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się właśnie skołtuniłam i tkam krajki z... anilany. Ich przeznaczeniem jest bycie paskami do spodni, więc "gryząca" wełna trochę byłaby niewygodna w użyciu (zdarza się, że pasek dotyka skóry). Ot, taki kundel mi wychodzi :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, ja też ostatnio szalik plastik-fantastik robiłam na prezent dla ciotki bo nie toleruje wełny. Ale nie oznacza to że go kwalifikuję jako rekonstrukcje, tak samo jak twoje paski to po prostu rękodzieło, wprawki, przyjemność itd :)

      Usuń
  3. Dobrze napisane.
    Mnie zawsze nieco rozbawia określenie "ręcznie barwione", które się gdzieniegdzie pojawia w opisach - chyba jako synonim naturalnego, ale może i nie? W końcu "Motylkiem" też jak najbardziej można ręcznie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ano właśnie - nie wszystko, co ręcznie robimy, musi być "reko". Często-gęsto robię czapki, skarpety, filcowe zwierzaki i bógwico do zupełnie niehistorycznego użycia. Ani akrylu, ani wełny superwash wyrzucać nikomu z garderoby nie myślę - ze współczesnej garderoby rzecz jasna. Problem kiełkuje wtedy, kiedy (samo w sobie być może całkiem fajne) rękodzieło ze współczesnych materiałów ląduje w rekonstrukcji jako "historyczne, bo ręcznie robione". A o ile akrylowe krajki obgadano już do znudzenia, a "historyczne" prządki raczej nie rzucają się na oczożerne czesanki, o tyle w filcownictwie jakoś niekoniecznie się przebija świadomość, że liczy się nie tylko "ręczna robota", ale też typ wełny i kolor...

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się w stu procentach, jak już coś robisz to rób to dobrze, to moja zasada życiowa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakoś samo to, że będę bliżej historii, bo ręcznie szyłem ciuchy używając wełny z fabryki (20% domieszki plastiki) zamiast tą samą wełnę zszyć maszyną do mnie nie przemawia.

    Powiem więcej. Uważam to za kompletnie bezsensowne. Oba ciuchy uszyte z "niehistorycznego" materiału będą "niehistoryczne".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zapraszam do którejkolwiek z nas, które się zajmujemy tkactwem historycznym. Tylko nie rozumiem czemu wszyscy co się dopytują o tkaniny, natychmiast jak usłyszą cenę i warunki to zaczynają jojczyć - a czemu tak drogo, a czemu przędza maszynowa (jest taniej, szybciej i wygodniej), a czemu ręcznie przędziona na kołowrotku zamiast wrzeciona (odpowiedź co powyżej), a jak szyte ręcznie to może od razu kościaną igłą (mam i stosuję mosiężne, miedziane i kute żelazne), a dlaczego za barwienie dodatkowa kasa i czemu taki brzydki brąz wyszedł, przecież orzechy barwią ładnie na brąz (w LISTOPADZIE?!) i "W OGÓLE CZEMU TAK DROGO?!" przecież kiedyś to robili i musiało się opłacać! ITP ITD
      Mnie się już czasem nie chce tłumaczyć raz n-ty po prostu, a jak mam siedzieć na tyłku przez tydzień albo dwa za "bozia zapłać" to wolę zrobić coś dla siebie, niż krzewić ideę stosowania ręcznych tkanin wśród ludzi których na nie nie stać. Od półśrodków po prostu nie uciekniemy i nie ma co być fundamentalistą bo wtedy do stosów blisko :/ A praktycznie WSZYSYKIE tkaniny fabryczne mają jakiś minimalny dodatek plastiku z dwóch powodów, po pierwsze wymaga tego proces technologiczny (szybkie i wysoko wydajne maszyny) a druga jest taka że tkanin z -1-2% dodatkiem włókien sztucznych nie trzymają się wszy dzięki czemu w dużej mierze opanowano niegdyś powszechną, wszawicę. To oznacza że właściwie nie ma różnicy czy kupuje się wełnę 2% czy 20% bo do tej wartości jest to jeszcze sensowna alternatywa dla tkanin ręcznych. Nikt przecież nie mówi o stosowaniu polarów czy innych tego typu wynalazków. To jeśli chodzi o racjonalne wytłumaczenie używania i tolerowania tkanin z pewną dozą "plastiku".
      Natomiast używanie mega drogiej i hiper przetworzonej czesanki z merynosa australijskiego, jest dla mnie niepojęte. Bo nie da się wytłumaczyć kwestią finansową, TO jest to zwyczajnie najdroższa opcja. Ostatnio nawet naturalne brązy i szarości można w sklepach internetowych kupić za cenę o połowę niższą. I co z tego :/ Wszyscy się tak do tej ślicznej, mięciutkiej opcji tak przyzwyczaili, że nawet technologiczne przestawienie się bywa trudne. A i klienci sarkają, że czapki mi włochate wychodzą, bo przecież gdzie indziej gładziutkie jak pupa niemowlaka :/ Ale to jak zwykle temat rzeka...

      Usuń
    2. Dokładnie o to chodzi - wątpliwy sens ma ręczne... (...szycie, tkanie, filcowanie... cokolwiek) z surowców, które historycznych nawet nie przypominają, i na to właśnie szkoda czasu. Zamiast obszywać się "ręcznie tkaną" krajką z poliestru, lepiej uciąć pasek wełny czy jedwabiu w kontrastowym (ale nie neonowym) kolorze.

      Aby ubiór (broń, sprzęt użytkowy, cokolwiek) nazwać rekonstrukcją historyczną, musi być spełnione i kryterium metod obróbki, i surowca.

      Inaczej mamy najwyżej "rekwizyt inscenizacyjny". Który może być jak najbardziej udany w swojej funkcji (przysłowiowe maszynowe szwy w gaciach rycerza oglądanego przez publikę z odległości 20m naprawdę nie psują wartości inscenizacji).
      I w takim przypadku lepiej postawić na wygląd i funkcjonalność, niż na Wielkie Mzimu o nazwie "ręcznie robione".

      Usuń
  7. Nie przewinął się w komentarzach temat przeszywek "ręcznie szytych", czy jak ja to zwykłem nazywać - "ręcznie zj*banych". Wiem, że militaria raczej nie leżą w spektrum zainteresowań bloga, ale tak czy inaczej naoglądałem się podobnego sortu zbyt dużo, żeby nie poruszyć wątku w tym miejscu, skoro został otwarty. Chodzi oczywiście o przeszywki pikowane z przebiciem igły co 2cm (sic!). Tak, zdarzają się i takie. Tym, którzy sądzą że są lepsze jak maszynowo pikowane - sugeruję przejrzeć zabytki, choćby arming farsetto Pandolfo III Malatesty (1427), albo przeszywkę z Lubeki - te są powszechnie dostępne w sieci, wraz ze zbliżeniami na szwy. Nie są, ale oczywiście maszynowych to IMHO też nie usprawiedliwia.
    Niestety przeszywki dla wielu rekonów i "rekonów" nadal są na ostatnim miejscu (lub jednym z ostatnich) w gradacji ważności uzbrojenia. A szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dodać, nic ująć. Szwy z dratwy kalibrze sznurka wędliniarskiego przefastrygowanej co parę cm, chyba specjalnie po to, by z odległości 10 m można było liczyć ściegi. I od razu z tej odległości powiedzieć, że to "ręczne"!

      Jako "tekstylnik" z przekonaniem powiem, że byle jakie szycie to wypaczenie idei rekonstrukcji - odtwarzania sposobu postępowania człowieka z minionej epoki. My mamy len po 2 zł za worek z AMW, a ręczne szycie "jest długie i kosztowne". Dla człowieka epoki przedindustrialnej szycie to był ułamek wkładu pracy potrzebnego do wyhodowania rośliny czy zwierzęcia na włókno, przygotowania tegoż, przędzenia i tkania. Ściegi co parę cm, prujące się krawędzie, antyekonomiczne kroje (marnowanie materiału, by oszczędzić na szyciu) - to wszystko nijak się ma do rekonstrukcji.

      Usuń
  8. Ojejku, tak bardzo się z tym zgadzam tylko że te przykłady są (zakładam że intencjonalnie) najbardziej skrajne jakie można yło wynaleźć.

    Z drugiej strony, wiem że wełna 80% jest niehistoryczna, ale chyba ciuch uszyty z niej maszynowo będzie bardziej niehistoryczny niż _starannie_ uszyty ciuch ręką..? bo szycie ręczne tak żeby było widać z 10 metrów że to (lewą) ręką to pominę.

    A co do szycia dratwą, to są materiały (np. grube wełny z gramaturą rzędu 500..800 g/m2) gdzie to jest wysoce wskazane :). Przykładem tego mogą być wszelkiego rodzaju koce (nierzadko z dobrej jakościowo wełny 100%) z których to czy owo uszyć można.

    A co do szycia ręcznego to jest jeszcze jedna kwestia - ściegi. Dzisiaj najpopularniejszy jest ścieg za igłą, mimo iż do dzisiaj nie znalazłem konkretnego potwierdzenia (ale fakt - mało szukam) że taki właśnie ścieg powinien nośne szwy łączyć. Jest kopa ściegów znanych z materiału archeologicznego i to zupełnie co innego niż używa się teraz....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że przykłady skrajne, ale zjawiska niestety nagminne. Od pewnego czau zaczęłam bardziej zwracać uwagę na wyroby filcowe w "ruchu" - i zdumiewają mnie nie tyle nawet gotowe formatki, co czapki ręcznie filcowane w kolorach tęczy... Tu wrzuciłam ekstremum, ale bardzo często widzę kolory teoretycznie możliwe - jednak takie, które powinny w najlepszym razie stanowić "mniejszość w tłumie". Nie wrzeszczę, by każdy filcownik przerabiał śmierdziela - runo prosto z owcy, ale, na litość boską, są i brązowe czy oliwkowozielone czesanki.

      Wełny 80% itp nie odsądzam od czci i wiary, zresztą nawet o tym piszę. Tkaniny 100% w przemysłowej produkcji i tak nie dostaniemy! Jak dla mnie, ważniejsze jest, JAKIE będzie te 80% wełny (może niedługo coś o tym napiszę)

      I oczywiście, że "bardziej historycznie" jest szyć ręcznie, od tego zresztą wychodzę. Problem, na który bardzo słusznie zwracasz uwagę, to JAK szyć ręcznie. Bo też widuję ciuchy niby ręcznie szyte, ale w rzeczywistości ich konstrukcja polega na ręcznym replikowaniu szwów maszynowych. Ściegi nośne - za igłą, krawędzie - podwinąć i też za igłą. Czyli konstrukcja dostosowane do szycia na płasko, jak przy maszynowym. A szycie ręczne odbywało się w 3 wymiarach...

      Usuń
    2. Witam. Może to dla Was niepojęte, ale w latach 80-tych kiedy w związku z typem szkoły do której uczęszczałam, bywałam w dużych zakładach tkackich produkcyjnych i oprócz elanowełny, produkowaliśmy tkaniny 100% wełniane w dobrych gatunkach, większość szła na eksport z napisem na brzegu tkaniny "made in USA", bo taki napis sobie klient życzył ( byłam w szoku jak ten napis zobaczyłam). Do dzisiaj mam torbę próbek tych tkanin i dwa kupony wełny 100% na żakiet, które sobie przeleżały przez te lata.
      To właśnie kiedyś mieliśmy w sklepach naturalne tkaniny i ubrania z naturalnych tkanin i to w przystępnych cenach bo były produkowane w Polsce ( w zakładach bawełnianych też bywałam ), dzisiaj mamy plastikowy shit, wełniane bardzo drogie importowane i zatrutą roundapem bawełnę.
      I to dzisiaj raczej mamy plagę wszy w szkołach czy przedszkolach niż wtedy...

      Pozdrawiam.

      Usuń
  9. Jak byś miała - i chciała się nimi podzielić - jakieś materiały odnośnie tego właśnie jak to zrealizować to bym chętnie coś poczytał :). Sam niestety tak szyję, bo nie jestem w stanie zrobić tego inaczej (tj. nie wiem jak) i o ile szwy nośne przeszyte za igłą to jeszcze rzecz znośna o tyle podwijanie krawędzi i wszywanie podszewki to już dla mnie trochę bardziej czarna magia. Męczyłem jakiś czas temu jakiś wątek na Fresze odnośnie tego i niestety bez rezultatów wielkich :(

    A co do samej wełny to wydaje mi się że ważniejsze niż ilość wełny w wełnie mogą być splot i gęstość wełny. Po obmacaniu kilku kawałków oryginalnych tkanin nadal nie mogę otrząsnąć się z faktu jak bardzo źle wszystko dzisiejsze (przemysłowe) wygląda...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szybko podrzucę link do niezłego tekstu nt. ściegów dla Skandynawii z przyległościami (z tym, że zakres głównie dla wcześniaków):
      http://nvg.org.au/documents/other/stitches.pdf

      Co do wełny, dobrze Ci się wydaje, a do tego dorzuciłabym jeszcze skręt przędzy (z tym, że tu pole manewru jest marne, chyba że sami uprzędziemy), i typ runa owczego (a tu już da się powybierać, nawet wśród fabrycznych tkanin). W Skandynawii i Słowiańszczyźnie późno pojawiły się owce cienkorunne. Wełna z takich - owszem, bywała, ale jako importy. Czyli ograniczona do elit społecznych.

      Z mojego punktu widzenia wełna 100%, o widocznym splocie, barwiona naturalnie - ale z cienkorunnego merynosa, jako materiał dla "biednej Słowianki z głuchej puszczy", będzie mniej wiarygodna, niż podobnie wykonana wełna 80% z owcy o runie mieszanym.

      A cała kwestia zróżnicowania osnowy i wątku (typ przędzy, gęstość splotu) w tkaninach historycznych, to też materiał na osobny elaborat...

      Usuń
    2. Znam większość z tych szwów, opracowywał je chyba swojego czasu M. Carlson (albo jego małżonka) i masz racje - ich zakres czasowy to wczesne średniowiecze i może ma to stosowalność do XII wieku w Polsce, jednakże brak znanych mi tego typu opracowań dla, niekoniecznie Polski, w XV wieku czy później (a materiał jest, nie oszukujmy się).

      Z kolei w tym późnym średniowieczu (i później) to wybór dobrej jakości sukna jest już łatwiejszy. Wystarczy przypomnieć o znalezionych w Gdańsku suknach ubraniowych mających do 47 nici wątku czy osnowy na cm (za M. Grupa). To był chyba dla mnie większy życiowy szok, niż zobaczenie XII wiecznego fragmentu tuniki z splotem tak rzadkim i przędzą tak grubą że ojej ;).

      P.S. Polecisz jakieś materiały do poczytania odnośnie materiałów na datowanie XII/XIII wiek? Chciałbym zaatakować to datowanie i Projekt Polski Dzielnicowej :) więc chciałbym to zrobić dobrze. Bo ten okres to w każdej kwestii dla mnie tabula rasa i nie znam takich ładnych publikacji jak wspominana książka Grupy.

      Usuń
  10. @Nikodem
    Kamińska, Nahlik - Włókiennictwo gdańskie X-XIIIw,
    Pewnie tu coś znajdziesz, ale to jeden koniec PD. Nie wiem w sumie czy interesuje Cie konkretnie ten okres który robi PD, wcześniejszy czy może późniejszy. Ja na ten przykład drążę bardziej ostatnią tercję XIIIstki.

    Właśnie, przydałby się jakiś wpis o szwach. Które, gdzie, do czego, jakie były stosowane w bardziej znanych zabytkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interesuje mnie konkretnie okres PD, chociaż inne geograficznie regiony, no ale od czegoś trzeba zacząć. Gorzej że z cyfrowymi kopiami tej literatury gorzej (nie to że jestem leniwy, po prostu nie mam czasu iść do biblioteki).

      Co do szwów to we wspomnianej przez Ciebie książce widziałem kilka rycin z szwami, no ale to był jakiś woreczek kultowy i żadnej statystyki i w ogóle nie do końca to o co nam chodzi...

      W sumie to spróbuję uderzyć u źródła, przy UMK działa grupka ludzi która rekonstruuje ciuchy na podstawie wykopanych i konserwowanych tam szmatek (tj. rekonstruuje kroje, bo poza tym są poniżej jakiegokolwiek poziomu rekonstrukcji ;) i to rekonstrukcje typowo do wywieszenia w muzeum). Może będą coś wiedzieli na temat szwów, chociaż skupiają się raczej na XVII/XVIII wieku,,,

      Usuń
  11. http://duoart.blogspot.com/2013/08/naturalna-ale-czy-napewno-ekologiczna.html Tematyka niehistoryczna i zwierzątka zupełnie inne, ale problem podobny. Używanie tych całych superłaszów nie tylko jest niehistoryczne, ale może być szkodliwe.

    Ciekawią mnie też te ługi - na pewną skalę były stosowane w średniowieczu - prawda? Czyli już wtedy ludzie byli niezbyt ekologiczni... zresztą pamiętam przez mgłę z liceum jakiś utwór literacki sprzed wieków, w którym straszono wizją katastrofy ekologicznej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aśka, mnie się czasem ludziki na pokazach pytają "aaaa barwione naturalnie to znaczy tak ekologicznie?" A ja wtedy niestety muszę odpowiedzieć przecząco - nie ma czegoś takiego jak barwienie ekologiczne. Barwierstwo to było zawsze najbardziej syfne zajęcie zaraz za rzeźniami i garbarstwem. Ilość chemii jaka jest do tego potrzebna, a także czystej wody, i generalna toksyczność sprawia że ekologicznym nigdy nie można by tego nazwać. Teraz wylewamy kąpiele po barwieniu w rury, ale wyobraź se jak musiały wyglądać rzeki płynące w pobliżu farbiarni zanim pojawiły się oczyszczalnie :/ Dlatego zgadzam się z zalinkowanym przez ciebie blogiem, że faktycznie naturalne kolory są jednocześnie najbardziej ekologiczne. Ale zwróć uwagę jak ciężko ludzi nawet w reko do nich przekonać. I jakie burze nierzadko się pojawiają gdy staje temat barwienia. A brązów jakoś nikt nie lubi. Zresztą nawet ich dostępność współcześnie jest marna. Ja z naturalnych kolorów mam dostęp tylko jasnej oraz dwóch odcieni szarości. Ale utkać już se muszę z tego sama :/

      Usuń
    2. Dokładnie tak, farbiarze lokowali się zwykle w pobliżu naturalnych źródeł wody, rzeczek itp - i byli zmorą wszystkich poniżej (zatruta woda) i ogólnie okolicy (smród).
      Do ługowania wełny z tłuszczu owczego, i nadawanie niektórym kąpielom barwierskim właściwego odczyny, używany był odstały mocz, wiele roślin barwierskich do prawidłowej ekstrakcji barwnika musi fermentować - więc i zapaszek można sobie wyobrazić. A o tym, co płynęło rzekami poniżej farbiarni, już Lady Altay napisała!

      Filcownicy, a w szczególności kapelusznicy, byli niewiele mniejszą zmorą. Samo filcowanie nie jest jeszcze tragiczne, ale oni też musieli barwić co lepsze wyroby, a z kolei wełnę czy włos na swoje wyroby pozyskiwali często z padłych zwierząt (ta lepsza szła do przędzenia). Więc był i smród niezakonserwowanych (bo po co) skór zdartych z tejże padliny, i cały repertuar chemikaliów pomagających oddzielić włos z tych skór (sporo wymienia I.Turnau w "Hand felting", plus jeszcze to, co u farbiarzy.

      Nawet o wstępnym praniu runa można by długo... Sam tłuszczopot w większej ilości może nieźle zanieczyścić strumień (choć jest to głównie zanieczyszczenie biologiczne, takie, z którym natura na przestrzeni czasu i kilometrów sobie poradzi - ale wątpliwa to pociecha dla tych, którzy mieli nieprzyjemność mieszkać trochę poniżej miejsca prania). A jak dodamy do tego mocz czy ług, nawet słaby...

      Usuń
    3. No i jeszcze jedno - stawiamy często znak równości między "ekologiczne" i "naturalne". A to nijak się ma do prawdy. Całkowicie "naturalnymi" środkami można doprowadzić rzeczkę czy jeziorko do stanu, w którym nic w nim nie będzie żyło, poza śmierdzącym kożuchem glonów i bakterii.

      Usuń
    4. I tu dochodzimy też do kwestii "mięciutkich naturalnych merynosków", nawet w niekoniecznie wersji superwash. Na ile metka "eko" i "produkt naturalny" tutaj pasuje? No nie bardzo. W sumie najbardziej "eko" byłaby chyba własnoręcznie obrabiana wełna, prana w wersji z tego bloga http://mozfiberlife.wordpress.com/fsm/ bo wymaga niewiele wody, tego samego roztworu używa się wielokrotnie, nie trzeba płukać (czyli zużywać czystej wody) i brak kompletny detergentów. Ale jak się nawet pierze normalnie to ilość wody jaka idzie w kanał to katastrofa. Gdzieś w necie widziałam zresztą tabelkę pt. zużycie wody przy produkcji "czegoś tam". I szczerze powiedziawszy włosy stają dęba. Powyższe wrzuciłam bo nie wiem czy znacie, ja zamierzam se to w kolejnym tygodniu przetestować :)

      Usuń
    5. Testowałam, działa. Tylko istotne jest, żeby mieć szczelny pojemnik - inaczej przyjdzie latać ze stukilową michą (czy ile tam w nią wlejesz) naokoło chałupy w zależności od zmian kierunku wiatru :D

      Jednak całkiem bez płukania i w tej metodzie się nie obyłam - rzeczywiście, wełna prana fermentacyjnie PO WYSUSZENIU nie śmierdziała - ale nie daj Boże potem zamoczyć jej ponownie!
      Natomiast rzeczywiście, do takiego płukania wody potrzeba mniej, niż po detergencie - i można jej spokojnie użyć do podlewania kwiatów czy marchewek, zamiast puszczać w kanał, jak popłuczyny z Perwollu.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.